~Dan~
Spojrzałem w taflę wody. Była idealnie czysta. Spuściłem wzrok, poczułem coś mokrego na policzku. Otarłem nieproszoną łze.
Boże Dan, czym ty się przejmujesz? Przecież Jenny to tylko twoja przyjaciółka! Kochasz ją tylko i wyłącznie jako siostrę... piękną, mądrą, zabawną, szaloną... STOP! Alarm! Ona cię i tak nie pokocha... jest z Liam'em, twoim kumplem. Powinieneś się cieszyć, że są razem szczęśliwi... to dlaczego nie skaczę z radości?
-Nie wiem Dan, ale chyba warto się zastanowić.-usłyszałem za plecami.
Szybko się odwróciłem, ale nikogo nie ujrzałem. Przebiegłem wzrokiem wokół siebie. Gdy byłem pewien, że nikogo prócz mnie nie ma, ponownie wbiłem spojrzenie w wodę źródełka.
Wyobraźnia płata mi niezłe figle...
-Nie byłbym taki pewien czy to wyobraźnia...-w tafli ujrzałem jakiegoś mężczyznę.
Odsunąłem się gwałtownie i zatrzymałem się przez czyjeś nogi. Wstałem nie spuszczając wzroku z tajemniczego mężczyzny.
-Kim jesteś?-zapytałem niepewnie.
-W tej chwili to mało istotne, Dan.-uśmiechnął się cwaniacko.
-Skąd mnie znasz?-zadałem kolejne pytanie trochę pewniej.
-Wszyscy cię znają.-podszedł do mnie o krok na co się cofnąłem.
-Niby skąd?-zapytałem z drwiną.
-Każdy już wie kim jesteś, Dan'ie Jeremy Doncaster'ze, myślisz skąd wzięło się twoje drugie imię?-zaśmiał się.-Po twoim prapradziadku. Jesteś tak samo potężny jak on, chyba o tym wiesz? Czy może Victorius ci nie mówił?
-Czego ode mnie chcesz?-powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Nie unoś się tak, spokojnie. Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy.
-Nie boję się ciebie.
-Oczywiście.-zaśmiał się zuchwale.-Przejdźmy może do czegoś innego... do ciebie.
-Słucham?-zadrwiłem.
-Dlaczego jesteś taki smutny? Czyżby dziewczyna cię rzuciła? Albo jeszcze lepiej... kochasz ją, ale ona jest z twoim przyjacielem?-podszedł i spojrzał mi w oczy.-Zapewne to drugie.-zaśmiał się.
-Tobie nic do tego.-warknąłem.-Gadaj lepiej kim jesteś i kto cię przysłał.-chwyciłem go za gardło i podniosłem delikatnie do góry.
Miałem ochotę go udusić. Spojrzałem w jego oczy. Jego źrenice rozszerzyły się i powróciły do normalnej formy.
-Nazywam się Harry Styles i zostałem wysłany przez wodza upadłych.-jego tęczówki z zielonych stały się czarne.
-Po co tu przyszedłeś?
-Miałem rozzłościć Dan'a Doncaster'a potomka Jeremy'ego i sprowadzić go do kryjówki upadłych.-mówił jak zaczarowany.
-Odpowiesz na resztę pytań gdy cię zaprowadzę do Victorius'a, dobrze?
-Dobrze.
Otworzyłem usta i zacząłem śpiewać pieśń. Po kilku sekundach zasnął. Zawiesiłem jego ramię na swoich barkach. Przeszedłem kilka kroków kiedy poczułem, że ktoś za mną jest upuściłem Harry'ego. Odwróciłem się momentalnie i zobaczyłem za sobą jakąś postać. Zaczął podchodzić w moją stronę. Rzucił czymś we mnie i to coś, konkretnie srebrny nóż wylądował w moim ramieniu. Syknąłem z bólu i wyjąłem broń z ciała. Krew powoli sączyła się z rany spływając po mojej białej koszuli. Spojrzałem w stronę mężczyzny. Kilkanaście podobnych noży leciało w moim kierunku. Przejechałem ręką w powietrzu tworząc barierę. Dokładnie siedemnaście noży wybiło się w powłokę tarczy. Ciche "woow!" wyrwało mi się z ust. Zniosłem barierę, a srebrna broń uderzyła o ziemię z hałasem. Mężczyzna się nie poddał i zaczął ciskać we mnie kulami ognia, a ja zgrabnie ich unikałem. Zatrzymałem jedną z nich i rzuciłem w jego kierunku. Gdy dostał odsunął się delikatnie i jęknął głośno. Niespodziewanie dostałem czymś w klatkę piersiową blisko serca. Nie mogłem oddychać. Zakręciło mi się w głowie. Przed utratą świadomości poczułem jak ktoś mnie łapie. Podniosłem ciężkie powieki i ujrzałem zapłakaną twarz Jenny. W tle słyszałem odgłosy walki. Z trudem chwyciłem jej dłoń, po czym zamknąłem oczy.
Odsunąłem się gwałtownie i zatrzymałem się przez czyjeś nogi. Wstałem nie spuszczając wzroku z tajemniczego mężczyzny.
-Kim jesteś?-zapytałem niepewnie.
-W tej chwili to mało istotne, Dan.-uśmiechnął się cwaniacko.
-Skąd mnie znasz?-zadałem kolejne pytanie trochę pewniej.
-Wszyscy cię znają.-podszedł do mnie o krok na co się cofnąłem.
-Niby skąd?-zapytałem z drwiną.
-Każdy już wie kim jesteś, Dan'ie Jeremy Doncaster'ze, myślisz skąd wzięło się twoje drugie imię?-zaśmiał się.-Po twoim prapradziadku. Jesteś tak samo potężny jak on, chyba o tym wiesz? Czy może Victorius ci nie mówił?
-Czego ode mnie chcesz?-powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Nie unoś się tak, spokojnie. Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy.
-Nie boję się ciebie.
-Oczywiście.-zaśmiał się zuchwale.-Przejdźmy może do czegoś innego... do ciebie.
-Słucham?-zadrwiłem.
-Dlaczego jesteś taki smutny? Czyżby dziewczyna cię rzuciła? Albo jeszcze lepiej... kochasz ją, ale ona jest z twoim przyjacielem?-podszedł i spojrzał mi w oczy.-Zapewne to drugie.-zaśmiał się.
-Tobie nic do tego.-warknąłem.-Gadaj lepiej kim jesteś i kto cię przysłał.-chwyciłem go za gardło i podniosłem delikatnie do góry.
Miałem ochotę go udusić. Spojrzałem w jego oczy. Jego źrenice rozszerzyły się i powróciły do normalnej formy.
-Nazywam się Harry Styles i zostałem wysłany przez wodza upadłych.-jego tęczówki z zielonych stały się czarne.
-Po co tu przyszedłeś?
-Miałem rozzłościć Dan'a Doncaster'a potomka Jeremy'ego i sprowadzić go do kryjówki upadłych.-mówił jak zaczarowany.
-Odpowiesz na resztę pytań gdy cię zaprowadzę do Victorius'a, dobrze?
-Dobrze.
Otworzyłem usta i zacząłem śpiewać pieśń. Po kilku sekundach zasnął. Zawiesiłem jego ramię na swoich barkach. Przeszedłem kilka kroków kiedy poczułem, że ktoś za mną jest upuściłem Harry'ego. Odwróciłem się momentalnie i zobaczyłem za sobą jakąś postać. Zaczął podchodzić w moją stronę. Rzucił czymś we mnie i to coś, konkretnie srebrny nóż wylądował w moim ramieniu. Syknąłem z bólu i wyjąłem broń z ciała. Krew powoli sączyła się z rany spływając po mojej białej koszuli. Spojrzałem w stronę mężczyzny. Kilkanaście podobnych noży leciało w moim kierunku. Przejechałem ręką w powietrzu tworząc barierę. Dokładnie siedemnaście noży wybiło się w powłokę tarczy. Ciche "woow!" wyrwało mi się z ust. Zniosłem barierę, a srebrna broń uderzyła o ziemię z hałasem. Mężczyzna się nie poddał i zaczął ciskać we mnie kulami ognia, a ja zgrabnie ich unikałem. Zatrzymałem jedną z nich i rzuciłem w jego kierunku. Gdy dostał odsunął się delikatnie i jęknął głośno. Niespodziewanie dostałem czymś w klatkę piersiową blisko serca. Nie mogłem oddychać. Zakręciło mi się w głowie. Przed utratą świadomości poczułem jak ktoś mnie łapie. Podniosłem ciężkie powieki i ujrzałem zapłakaną twarz Jenny. W tle słyszałem odgłosy walki. Z trudem chwyciłem jej dłoń, po czym zamknąłem oczy.
~Jenny~
Pobiegłam za Dan'em. Niestety on był szybszy. Razem z Liam'em szukaliśmy go po całym ogrodzie. Będąc niedaleko źródełka usłyszałam jakiś hałas. Jakby kilkaset metalowych noży obiło się o siebie...? Ruchem ręki nakazałam Liam'owi podejść do mnie.
~Słyszałeś to?
~Jakbym mógł nie słyszeć?
~Boję się, że tam jest Dan. Liam leć do Victorius'a i sprowadź pomoc.
~Okej.-rozłożył skrzydła i wzniósł się w górę.
~Tylko szybko!
Przybrałam niewidzialny wygląd i pobiegłam w stronę źródełka. Zobaczyłam Dan'a jak walczy z jakimś mężczyzną. Po jego wyglądzie można było stwierdzić, że jest upadłym. Obok blondyna leżał jakiś chłopak, ubrany podobnie do mężczyzny. Spojrzałam ponownie na walczących. Mężczyzna upadł i krzyknął z bólu. Wyjął coś błyszczącego z kieszeni. Dan tego nie zauważył. Chciał już odejść, ale on rzucił w niego małym sztyletem. Wylądował w jego klatce piersiowej. Podbiegłam do niego i powstrzymałam go przed upadkiem. Widząc go z sztyletem w sercu łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Mężczyzna powoli podchodził w naszą stronę, ale odsunął się gwałtownie kiedy dostał od Victorius'a. Teraz to pomiędzy nimi toczyła się walka. Spojrzałam na Dan'a. Otworzył delikatnie oczy, po czym chwycił moją dłoń resztkami sił. Opuszkami palców przejechałam po jego policzku, a on zamknął oczy. Pani Cynthia zabrała go do skrzydła szpitalnego. Poszliśmy razem z nią. Poprosiła nas abyśmy zostali na zewnątrz, aby mogła spokojnie opatrzyć jego rany.
*Dwie godziny później*
Siedziałam razem z Liam'em pod drzwiami pokoju, w którym leżał, dobre dwie godziny. W między czasie dołączyli do nas Liv i Zayn, ale poszli na razie zobaczyć co z Rose. Dwie tragedie jednego dnia. Najpierw Rose, a później Dan... kto będzie następny? Drzwi od sali się otworzyły, a z nich wyszła pielęgniarka. Wstałam i podeszłam do niej.
-Możemy się z nim zobaczyć?-zapytałam.
-Tak, ale nie wiem czy warto. Nadal się nie obudził i nie wiadomo kiedy to zrobi.
-To coś poważnego?-zapytał nerwowo Liam.
-Jedna rana była całkowicie nie groźna, ale druga? Dostał niedaleko serca. Na szczęście ten kto to zrobił miał kiepskiego cela.-zaśmiała się pod nosem i odeszła.
Weszliśmy do środka. Dan leżał nieruchomo nadal w śpiączce. Monitor pokazywał, że jego serce bije normalnie. Usiadłam na krześle obok łóżka. Ujęłam jego dłoń i mocno ścisnęłam. Poczułam dłoń na ramieniu. Dobrze, że Liam tu był. Potrzebowałam czyjegoś wsparcia.
*02:35*
Siedziałam przy jego łóżku. Wszyscy już dawno poszli, ale ja chciałam zostać i czuwać przy nim. Przez cały czas trzymałam jego dłoń w uścisku. Nagle poczułam jak rusza ręką. Uradowana uśmiechnęłam się w jego stronę. Otworzył powoli oczy. Rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym spojrzał na mnie.
-Gdzie jestem?-zapytał niewyraźnie.
-W skrzydle szpitalnym.
-Która jest godzina?
-Niedługo trzecia nad ranem.
-Co się stało z...?-powiedział odzyskując trochę siły.
-Victorius gdzieś go zabrał.
-Siedziałaś tu tak długo?-uśmiechnął się słabo.
-Tak.-zarumieniłam się nawet nie wiem dlaczego.-Pozwól, że teraz ja zadam pytanie. Jak się czujesz?
-Marnie. Jakby ktoś mnie przedziurawił.-zaśmiał się.
-Nie dziwię się, dostałeś nad sercem.-uśmiechnęłam się.
-Co?-odsłonił swoje ciało leżące pod ciepłą kołdrą.
Górną część klatki piersiowej miał zabandażowaną, mimo to było wyraźnie widać jego wyćwiczony brzuch. -Faktycznie.-zaśmiał się.-Hej, podoba ci się?-zapytał z uśmiechem.
Zdałam sobie sprawę z tego, że gapię się na jego ciało.
-Tak, znaczy nie, nie znaczy tak...-zarumieniłam się na co się zaśmiał.
-Widzę, że wprawiam cię w zakłopotanie, więc się lepiej zakryję.-uśmiechnął się łobuzersko i zrobił to co powiedział.-Gratuluję.
-Czego?-zdziwiłam się.
-Twojego związku z Liam'em.
-Emm... dzięki.-spuściłam wzrok.
Dan podniósł mój podbródek, tak abym spojrzała mu w oczy.
-Ej Jen, co się dzieję?
-Czuję, że to przeze mnie...
-To nie twoja wina.
-Gdybym w porę cię znalazła nie leżał byś tu, teraz z raną po sztylecie...
-Słuchaj, to jest tylko moja wina, nie twoja. Nie masz się za co obwiniać...
-Ale...
-Nie, ja tam poszedłem i teraz ponoszę tego konsekwencję.
-To nie są żadne konsekwencję! Zostałeś ranny, bo uciekłeś gdy zobaczyłeś, że ja i Liam się całujemy! Właściwie... dlaczego uciekłeś?
-Nie chciałem wam przeszkadzać...-odwrócił twarz w drugą stronę.
-Jesteś pewien?
-Tak, jestem i życzę wam szczęścia.-odpowiedział ze złością?
-Dan, powiedz mi prawdę. Kochasz mnie?
-Tak, kocham, ale jak siostrę.-powiedział nadal patrząc na ścianę.
-Powiedz mi to jeszcze raz, ale spójrz mi w oczy.
-Co ci tak zależy na tym czy cię kocham czy nie?! Przecież jesteś z Liam'em! Oouu...-jęknął z bólu.
-Boże Dan, co się dzieję?!-zdenerwowałam się.
-Spokojnie...-oddychał powoli.-Jest dobrze, to tylko zwykły ból...
-Nie strasz mnie tak więcej...
-Nie straszę.-zaśmiał się.-Nie zrozum mnie źle, ale powinnaś iść już spać.
-Dobrze, ale po szkole przyjdę do ciebie.
-Nie mam nic przeciwko.-uśmiechnął się.-Proszę zapomnijmy o tym.
-Dobrze, dla ciebie wszystko.-odwzajemniłam jego wcześniejszy gest.-Masz świetne mięśnie.-zaśmiałam się i podeszłam do drzwi.
-A ty pupę. Ta sukienka ładnie ją uwydatnia.-powiedział zanim wyszłam.
-Dziękuję.-zachichotałam.
-Ja również.
Roześmiana wyszłam z sali. Udałam się do mojego pokoju.
-Nie chciałem wam przeszkadzać...-odwrócił twarz w drugą stronę.
-Jesteś pewien?
-Tak, jestem i życzę wam szczęścia.-odpowiedział ze złością?
-Dan, powiedz mi prawdę. Kochasz mnie?
-Tak, kocham, ale jak siostrę.-powiedział nadal patrząc na ścianę.
-Powiedz mi to jeszcze raz, ale spójrz mi w oczy.
-Co ci tak zależy na tym czy cię kocham czy nie?! Przecież jesteś z Liam'em! Oouu...-jęknął z bólu.
-Boże Dan, co się dzieję?!-zdenerwowałam się.
-Spokojnie...-oddychał powoli.-Jest dobrze, to tylko zwykły ból...
-Nie strasz mnie tak więcej...
-Nie straszę.-zaśmiał się.-Nie zrozum mnie źle, ale powinnaś iść już spać.
-Dobrze, ale po szkole przyjdę do ciebie.
-Nie mam nic przeciwko.-uśmiechnął się.-Proszę zapomnijmy o tym.
-Dobrze, dla ciebie wszystko.-odwzajemniłam jego wcześniejszy gest.-Masz świetne mięśnie.-zaśmiałam się i podeszłam do drzwi.
-A ty pupę. Ta sukienka ładnie ją uwydatnia.-powiedział zanim wyszłam.
-Dziękuję.-zachichotałam.
-Ja również.
Roześmiana wyszłam z sali. Udałam się do mojego pokoju.
~Rose~
- Czy teraz... to znaczy od teraz jestem... - męczy mnie ta sprawa już od kilku godzin. Kiedy pierwszy szok minął, a ja znów w pełni mogłam kontrolować własny umysł i ciało, czułam się o wiele lepiej. Nie mam potrzeby odpoczywać, ponieważ nie straciłam dużo siły.
- Nie Rose. Upadłym się stajesz kiedy zabijesz Anioła, a nie Upadłego. - uspokoił mnie Victorius.
- Przynajmniej tyle dobrego - mruknęłam. - Mogę mieć prośbę?
- Oczywiście - spojrzał na mnie wyczekująco.
- Mógłby pan opowiedzieć mi wszystko. Wszystko o co w tym wszystkim chodzi. - sprecyzowałam.
- Od początku? - pokiwałam głową - Jak wiesz pierwsza wojna między Aniołami a Upadłymi miała miejsce kilka tysięcy lat temu. Wtedy to jeszcze brali w nim udział bracia Apollo - Jeremy i Thomas. Jak wiadomo zawsze w rodzeństwie ktoś musiał być tym gorszym. Tak było i tutaj. Jeremy osiągał lepsze wyniki w nauce, gdzie Thomas ledwo ukańczał rok. Kiedy pierwszy z braci poznał anielicę o imieniu Deliah, zakochał się. Ona także pochodziła z potężnej rodziny. Niedługo później wzięli ślub. Na owym ślubie również Thomas znalazł swoją ukochaną, upadłą Ines. Bracia mieli potężny dar, obaj znali pieśń usypiającą. Upadła postanowiła to wykorzystać. Zaciągnęła Thomasa na swoją stronę, niedługo po tym wybuchła pierwsza wojna między Aniołami a Upadłymi. Była to najbardziej krwawa bitwa w naszej historii. Thomas wraz z Ines walczyli najwytrwalej, jednak kiedy Deliah zabiła jego ukochaną rozwścieczony zaśpiewał pieśń z taką nienawiścią, że anielica zasnęła na zawsze. Jeremy zabił swojego brata, zrozpaczony rozczepił swoją duszę i ukrył ją wraz z tekstem dla następnych pokoleń. Było tak przez kilka tysięcy lat. Z czasem owy tekst został odnaleziony a dusza uleciała. Krąży legenda, że Jeremy wraz z żoną mieli dziecko, które ukryli na ziemi. Drugi z braci również miał miał dziecko - córkę. Kilka tysięcy lat później doszło do kolejnej walki, w której na czele Upadłych stanął wnuk Thomasa. Kolejna krwawa wojna w naszej historii. Tam wraz z innymi Archaniołami walczył twój ojciec, Rose. To właśnie jemy udało się zabić jego wnuka. W tym czasie znaczna część jego sił i mocy przeszła na ciebie. Stało się tak, ponieważ kilka dni wcześniej czarownica rzuciła na niego zaklęcie sama umierając. Dziecko osoby, która by go zabiła miała być jego następcą. Pod względem siły, umiejętności, miała stanąć znów na czele Upadłych.
- To dlatego mam tyle mocy? Tylko jednego nie rozumiem, dlaczego mam inne moce niż oni. Przecież powinnam mieć je podobne. A co z dzieckiem Jeremiego? Ona na prawdę żyło?
- Jak wiesz Dan zna pieśń usypiającą. Jest on albo jego prawnukiem, albo kolejnym wcieleniem. Co do twoich mocy to masz je po ojcu. Z wyjątkiem perswazji. To odziedziczyłaś po wnuku Thomasa. Jest coś jeszcze. Jeżeli Dan jest w jakikolwiek sposób spokrewniony z Jeremym to musicie mieć jakąś umiejętność wspólną. Jesteście jakby rodzeństwem z dwóch różnych krwi, jednak wspólnej. Śmierć Dana to nie wypadek, musicie siwe trzymać razem i wzajemnie pilnować.
- Co to za umiejętność? - zapytałam. Mimo natłoku nowych informacji pragnęłam ich znacznie bardziej i więcej.
- Jeszcze nie wiemy, ale już niedługo. Kiedy nauczysz się panować nad swoją ciemną stronę spróbujemy to rozszyfrować. - westchnęłam. Czeka mnie o wiele więcej pracy niż myślałam.
- Ta ciemna strona, to po Thomasie, czy jego wnuku?
- Po Thomasie, kiedy już przeszedł na stronę Upadłych sam się nim stał. Dlatego twoje skrzydła są zarazem białe i czarne, ale również złote. Białe po ojcu, czarne po Thomasie, obydwoje pochodzili ze szlachetnych rodzin. - pokiwałam głową - zaczynamy? - uśmiechnęłam się lekko i wstałam. Czekają mnie ciężkie dni.
* tydzień później*
Wszystko szło w dobrym kierunku. Dan na szczęście już nie musiał leżeć na skrzydle i mógł wrócić do normalnego życia. O ile nasze życie można nazwać normalnym. Moja nauka przynosiła coraz to lepsze efekty. W dodatku nauczyłam się kilku nowych sztuczek, dzięki czemu potrafiłam panować nad żywiołami bez użycia rąk. Jedynie za pomocą kontaktu wzrokowego. Czasem to wykorzystywałam, żeby podrażnić przyjaciół. Co do moich stosunków z Zayn, to znacznie się od siebie oddaliliśmy. Boję się zostać z nim sam na sam, ponieważ wiem, że będę w końcu musiała z nim porozmawiać na temat tego co jest między nami. Jak na razie mam mętlik w głowie, a w moim życiu za dużo się dzieje. Wiem, że coś do niego czuje, ale boje się. Boję się tego uczucia, które może wszystko zniszczyć. Nie potrafię zaryzykować.
- Rose? Wszystko w porządku?- zapytała mnie Jenny, kiedy byliśmy w zagrodzie aby można było ocenić naszą pracę.
- Tak, tylko po prostu się zamyśliłam. - uśmiechnęłam się lekko.
- Wiesz, że musisz z nim w końcu porozmawiać - powiedziała całkiem poważnie. Wiedziałam o czym mówi.
- Nic nie muszę - mruknęłam.
- Rose - warknęła - Chłopak wyznał ci miłość a ty go unikasz. To jak cios prosto w serce.
- To nie twoja sprawa - spojrzałam na nią groźnie, zaczynała mnie irytować. To kolejna rzecz, która się we mnie zmieniła to fakt, że nie jestem już spłoszoną, nieśmiałą dziewczynką.
- Oczywiście, najlepiej okłamywać samą siebie - warknęła.
- Jen, proszę. Nie mam na to czasu, ani siły, okey? Ciesz się swoim związkiem z Liamem, a odwal się ode mnie. - to kolejny skutek mojej ciemnej strony. Jestem bardziej opryskliwa, niemiła, chamska, mimo, że tego nie chcę.
- Już nic nie mówię - mruknęła. Westchnęłam przeciągle.
- Jen, przepraszam... - zaczęłam.
- Nie Rose, rozumiem, to twoje życie i nie powinnam siew nie wtrącać, przecież jestem tylko słabiutką istotką dla nikogo nie ważną. - mówiła, a jej głos się łamał. Nie, nie, nie. Ona nie może. Nie znowu. Odwróciła się i chciała odejść, kiedy złapałam ją za ramię.
- Jen proszę, posłuchaj mnie. Błagam - spojrzałam w jej oczy, jednak nic nie robiąc.
- Mamy projekt do przedstawienia. - mruknęła i wyrywając się z mojego uścisku odeszła w kierunku odpowiedniej zagrody. Znów wszystko psuje. Ruszyłam za nią. Kiedy znalazłam się na miejscu bez zbędnych ceregieli weszłam do środka.
- Witaj Kardrig - uśmiechnęłam się, na co koń prychnął przyjaźnie.
~Cześć Rose, dawno cie tutaj nie było.
~Przepraszam, ale ostatnio strasznie dużo się dzieje w moim życiu. - westchnęłam i pogłaskałam go po głosie.
~Słyszałem, jak ci idzie?
~Ranie wszystkich na kim mi zależy. Sama już nie wiem nawet, w którym momencie. - wzięłam szczotkę i zaczęłam go czesać.
~Skupiasz się jedynie na aurze, która nigdy nie będzie do końca czysta zważywszy na to, że nie masz poukładanych swoich uczyć. Musisz porozmawiać z tym, który sprawia, że jesteś zagubiona. Musisz się wypłakać, wykrzyczeć, wtedy będziesz potrafiła w pełni nad sobą zapanować. - uśmiechnęłam się i cmoknęłam go w pysk, na co prychnął.
- Dziękuję - szepnęłam, kiedy podeszła do nas nauczycielka wraz z Jen.
- Dobra dziewczyny, chcę zobaczyć jak sobie poradziłyście z waszym podopiecznym. - powiedziała, na co kiwnęłyśmy głową. Wyprowadziłam go przed zagrodę.
~Zabierzesz nas obie? - prychnął przyjaźnie na co się zaśmiałam. Usiadł na ziemi, dzięki czemu mogłam go dosiąść.
~Jen, dawaj. Czas na przejażdżkę - spojrzałam na nią znacząco. Niepewnie podeszła i usiadła za mną. Objęła mnie w talii, a ja oplotłam ręce w okół szyi Kardriga. Kiedy już siedziałyśmy przygotowane do lotu jednorożec podniósł się do góry. Ruszył przed siebie, żeby po chwili unieść się w powietrzu. Wielki uśmiech wpełzł na moją twarz. Kiedy już utrzymywaliśmy jeden poziom puściłam jego szyję i rozkoszowałam się pięknem dnia i poczuciem wolności.
Po kilku minutach wylądowaliśmy na ziemi. Kardrig znów usiadł, dzięki czemu mogłyśmy z niego zejść. Pogłaskałam go po głowie z lekkim uśmiechem.
- Świetna robota dziewczyny, obie dostajecie po 6 - uśmiechnęłyśmy się. Profesorka odeszła, Jenny chciała pójść w jej ślady, jednak przeszkodziłam jej.
- Przyjdź dzisiaj wraz z Liv do mnie o 8. Czas najwyższy na szczerą rozmowę. Proszę - pokiwała głową i odeszła w stronę szkoły. Jednorożec trącił mnie głową. Uśmiechnęłam się i jeszcze przez jakiś czas głaskałam go.
~Zayn~
- Co się stało? - zapytałem, kiedy siedzieliśmy na stołówce. Wszyscy mieli nie za ciekawe miny. Nie było z nami Rose, która już od dawna nie jada z nami. W ogóle nie wiem czy je cokolwiek. Spojrzeli na mnie znacząco.
- Rose? - zapytałem, na co wszyscy kiwnęli głową. Ostatnimi czasy bardzo się zmieniła, przez co nikt nie może z nią dojść do porozumienia. Mnie to unika jak ognia. Widzę, że nie chce ze mną przebywać sam na sam. Za każdym razem mam wrażenie jakby coraz głębiej wbijała mi nóż w serce.
- Chce się z nami dzisiaj spotkać - Liv wskazała na siebie i Jenny.
- Powiedziała, że najwyższy czas na szczerą rozmowę. - dodała dziewczyna. Zazdrościłem Liamowi, który mógł się cieszyć tym, że dziewczyna nie odrzuciła jego uczuć. Objął ją ramieniem i pocałował w policzek, przez co na twarzy dziewczyny pojawiły się rumieńce oraz wielki uśmiech.
- Muszę lecieć, zapominałem, że miałem pójść do Victoriusa. - Dan zabrał swoje rzeczy i żegnając się cichym "cześć" odpuścił nasze towarzystwo. W ogóle dziwne się ostatnio zachowuj, może to coś podobnego do Rose.
~Rose~
Siedząc nad stawem mogłam wszystko sobie na spokojnie przemyśleć. Już sama nie wiedziałam jak mam to wszystko odkręcić. Ktoś usiadł obok mnie. Spojrzałam na mojego towarzysza, którym okazał się Dan.
- Możesz mi pomóc? - zapytał, na co pokiwałam głową. - Potrzebuję rady w sprawach uczuciowych.
- To chyba źle trafiłeś, ja jedyne co potrafię to wszystkich ranić i nic więcej. - westchnęłam.
- Może jednak? - pokiwałam głową. - Zakochałem się.
- Wiem, ale musisz wiedzieć, że Jen kocha Liama. - powiedziałam od razu.
- Skąd wiedziałaś, że to o nią chodzi? - zaśmiałam się.
- Nie jestem ślepa, Dan. Uważaj na to uczucie, bo przez nie może dojść do na prawdę poważnych rzeczy.
- Wiem o tym, ale ja już sam nie mogę na nich patrzeć. Kocham Jenny i jestem tego w pełni świadomy. - westchnął.
- Znajdź kogoś kto zajmie jej miejsce, ktoś kto sprawi, że twoje serce zabije bez tej wszechogarniającej rozpaczy, która powili niszczy cię od środka. - oparłam się o ramie chłopaka.
- Skąd to znasz?
- Bo kocham, ale się boję. Boję się, że to uczucie wszystko zniszczy. Nie tylko mnie, ale i jego. To jak toksyczny związek.
- Nie rozumiem. - spojrzałam przed siebie.
- Kiedy jesteś w toksycznym związku kochasz, chodź ta miłość cie niszczy. Robisz wszystko dla ukochanej osoby jak wariat, mimo, że masz gdzieś tę świadomość, że ona kiedyś zniknie. Już nie będziesz codziennie się przy niej budził. To cię niszczy - ta świadomość. To ona sprawia, że jesteś mimo, że chcesz odejść.
- Przecież on cię kocha. - odpowiedział pewnie.
- Wiesz nigdy nie mamy pewności, że to nie jest tylko zwyczajne zauroczenie. Nie mogę tego robić, zwłaszcza,że nie panuje nas sobą. Każda jedna kłótnia może skończyć się nie tak jak powinna.
- Zaryzykuj, zawalcz wreszcie o swoje uczucia. Sama mówisz, że to cie niszczy. Czas na uporządkowanie swoich uczuć. - lekko się uśmiechnęłam i wstałam. Podałam dłoń chłopakowi, którą przyjął.
- Liv czuje do ciebie znacznie więcej niż ci się wydaje, może to właśnie ona z czasem zajmie miejsce Jen w twoim sercu - powiedziałam patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnął się lekko. Odwróciłam się i udałam w kierunku gabinetu dyrektora, czas na moją kolejną lekcję.
--------------------------------------------
Przepraszamy was dziewczyny, ale ostatnio jakoś trudno nam się pisze. Może to przez pogodę, wiecie jak jest gorąco to się nic nie chce. W każdym razie mamy nadzieję, że wam się spodoba.. ~Little Lies
bomba rozdział ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCudo♡♥♡
OdpowiedzUsuńTyle tu się dzieje... Dan zakochany w Jenny, Rose w Maliku i w dodatku Lenny xD(takie moje połączenie Jenny i Liama). + rozumiem, dlaczego trudno wam się pisze. Ja sama zawiesiłam bloga, bo przez te upały mam blokade :(( Ale mam nadzieję, że w końcu mi przejdzie, a was nie złapie to tak mocno jak mnie. Weny, weny i zero blokady!
Saphira☆
Świetny rozdział! Doskonale was rozumiem, bo ja też nie mam weny i również tak, jak Saphira zawiesiłam bloga. Czekam na nexta :* Życzę weny, Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDominika :*
Genialny kocham was za to że piszecie tego bloga ~cleo
OdpowiedzUsuń