środa, 30 lipca 2014

Rozdział 9

~Rose~

Otworzyłam oczy czego po chwili pożałowałam. Mianowicie oślepiły mnie promienie słoneczne. Ponowiłam próbę i tym razem kilkakrotnie zamrugałam. Rozejrzałam się dookoła. Gdzie ja jestem? Nie poznawałam tego miejsca. Dopiero teraz poczułam czyjś dotyk. Odwróciłam się w ową stronę i spotkałam te czekoladowe tęczówki, które tak uwielbiam.
- Gdzie ja jestem? - zapytałam marszcząc brwi.
- To skrzydło szpitalne. Jak się czujesz? - zapytał.
- Jakby mnie coś przeżuło i wypluło. - mruknęłam na co chłopak się zaśmiał.
- Nie dziwne.
- Co ty tutaj tak w ogóle robisz? - warknęłam w jego stronę.
- No nie wiem siedzę? - sarknął.
- Skoro już skończyłeś to możesz sobie pójść, nie mam ochoty na twoje towarzystwo. - odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Rose przestań zachowywać się jak egoistka. Nie rozumiesz, że robiłem to dla ciebie? - oj, chyba Zayn się zdenerwował
- Dla mnie? - odwróciłam się gwałtownie - dla mnie? Nie wiem co robisz, z kim robisz i twierdzisz, że to dla mnie? - wstałam i byłam na poziomie chłopaka.
- Grozi ci niebezpieczeństwo! Nie zastanowiło cie dlaczego twoi rodzice zostali zamordowani? Dlaczego masz inne skrzydła? Dlaczego jesteś o wiele potężniejsza niż ci się wydaje?
- To dlaczego mi nie powiedzieliście? Tak lepiej planować za moimi plecami co dotyczy właśnie mnie. - warknęłam - po co to wszystko robisz, co?
- Bo cię kocham! - krzyknął, a mnie zamurowało - ale jesteś taką egoistką, że nawet tego nie zauważasz - dodał i opuścił pomieszczenie. Zszokowana usiadłam na łóżku i z szeroko otwartymi oczami patrzyłam przed siebie. Brawo Rose. Spieprzyłaś wszystko. Chyba każdego denerwuje ten mały głosik w głowie. Opadłam na materac i wypuściłam powietrze ze świstem.
- Witaj Rosie - usłyszałam gdzieś z boki. Podniosłam się i spojrzałam w kierunku wejścia.
- Damon, czego tutaj szukasz? - warknęłam.
- Oj kochanie, nie spinaj się tak. Słyszałem co ostatnio zrobiłaś? - uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie wiem o czym mówisz - zmarszczyłam brwi.
-  Och Rose, tylko mi nie mów, że nikt cię nie poinformował..
- O czym? - przerwałam mu.
- Ty na prawdę i niczym nie wiesz - bardziej stwierdził niż zapytał - Nie bez powodu jesteś tak potężna. Słyszałaś zapewne o wojnie między Aniołami a Upadłymi. Chodzi mi o tę ostatnią. Wiesz, kiedy twój ojciec zabił potomka Thomasa a naszego przywódcę, część jego mocy przeszła na ciebie. Ostatnim tchnieniem wypowiedział regułkę, którą otrzymał od zaprzyjaźnionej czarownicy. W ten sposób potomek twojego ojca, w tym miejscu to ty, odziedziczył znaczną część jego mocy, co może doprowadzić do końca wojny, na naszą bądź ich korzyść. Rozumiesz?
- To dlatego mnie chronią - szepnęłam do siebie.
- Tak dlatego, chociaż szczerze mówiąc ta ich ochrona jest strasznie słaba, bo jak widzisz jestem tutaj.- zaśmiał się.
- I co chcesz mnie teraz porwać? Trzymać w lochach? Torturować, aż biedna i wycieńczona wreszcie zgodzę się do was przyłączyć? Jesteś jeszcze głupszy niż mi się wydawało. Wolę zginąć niż brać w tym wszystkim udział. - prychnęłam.
- NIe ładnie. - powiedział, a ja poczułam jak płonę od środka. Krzyknęłam głośno. Poczułam łzy pod powiekami, jednak zacisnęłam oczy i nie pozwoliłam aby chodź jedna łza spłynęła po moim policzku.
- Przestań - warknęłam, ten jednak zaśmiał się i wzmocnił tortury. Zacisnęłam pięść i cały płomień, który był we mnie przeniosłam w dłonie. Skierowałam je w jego stronę. Płomień z wielką mocną uderzył w niego. Odleciał na kilka metrów i uderzył w ścianę. Zakręciło mi siew głowie, jednak dałam radę stanąć na nogach.
- Jesteś waleczna, podoba mi się. - powiedział kiedy zbierał się z podłogi. Spiorunowałam go wzrokiem. Schowałam jedna dłoń za siebie, z której zaczęły wydobywać się pnącza, które schwytały go za ręce i nogi. Uniósł się do góry.
- No dalej maleńka, na tylko tyle cie stać. - dmuchnęłam w niego silnym powietrzem, po czym oblałam go lodowatą wodą. - Kiepsko - prychnął. Prowokował mnie i udawało mu się to.
- Jesteś jak wrzut nie da się ciebie pozbyć - syknęłam.
- Taki mój urok, kochanie. - uśmiechnął się perfidnie.
- Przyznaj, kto cię informuje? Kto spowiada się z tego co tutaj się dzieje? Kto wam pomaga? - zapytałam.
- Kojarzysz dziewczynę o imieniu Sue? - zapytał, a ja zdziwiona trochę otworzyłam szerzej oczy. Tak szybko się poddał.
- Dlaczego miałabym ci wierzyć?
- Bo wiem, że i tak ktoś mnie za niedługo załatwi. - wzruszył ramionami - A po za tym to podobasz mi się.
- Och proszę cie bo się rozczulę - mruknęłam.
- Jesteś całkiem seksowna, naprawdę. Ale nie tak jak twoja mamusia. - spojrzałam na niego.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że twoja ukochana mamusia spała ze mną. - zrobił niewinną minę.
- Kłamiesz - warknęłam zacieśniając więzła.
- Nawet nie wiesz jak było pięknie, te jej och i ach. I to jak krzyczała moje imię. Muzyka dla moich uszu. Szkoda, że musiałem ją tak perfidnie przebić.
- To ty?  - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Tak Rosie, to ja. Tatusia też przebiłem nawet mnie nie zauważył. Za dużo czasu jednak był wśród ludzi. - zaśmiał się. Poczułam jak krew we mnie zawrzała.
- Co ty na to abym cie przebiła, tak samo jak ty ich? - uniosłam jedna brew do góry i nie czekają na odpowiedź przebiłam go ostrym soplem lodu, który wytworzyłam. Oprzytomniałam i przestraszona odskoczyłam wypuszczając chłopaka z uwięzi. Oparłam się o ścianę i zaczęłam płakać.
- Nie, to nie może być prawda - powtarzałam jak mantrę. Pokręciłam głową i pociągnęłam za swoje włosy.
- Rose - usłyszałam w następnej chwili poczułam silny uścisk.
- Cynthio zabierzcie stąd ciało. - spojrzałam na Victoriusa. - Co się ze mną dzieje?

~Zayn~

Jakim ja jestem kretynem. Teraz pewnie nie będzie chciała mnie znać.
- Co się z nią dzieje? Od ostatniego "wypadku" nie poznaję jej? Nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek się tak zachowywał, jakby to nie była ona. - powiedziałem zmartwiony, kiedy całą paczką siedzieliśmy u dyrektora w gabinecie.
- To wszystko przez tę cząstkę, która zasila serce Rose. Jeżeli dziewczyna nie zacznie z tym walczyć. Zawładnie nią w całości, a wtedy będziemy mieli dopiero problemy. - stwierdził.
- Jak to możliwe? Myślałam, że już w dzieciństwie wybieramy drogę, którą chcemy podążać. Przecież wpływają na nas rodzice, wszystkie normy moralne mamy przez nich wpojone. To jak to możliwe, że Rose tak się zmienia? - zapytała Olivia.
- Kiedy odchodzą nasi najbliżsi, to wraz z nimi pewna część nas samych. Zobacz gdyby nie to co Rose czuje do Zayna, zapewne byłaby już teraz w ich rękach i przygotowywała się do kolejnej wojny. Po za tym na dziewczynę działa właśnie ta cząstka w sercu dziewczyny. Walczy, to widać. Jednakże sama nie da sobie rady.
- W takim razie co mamy zrobić? - zapytałem.
- Być przy niej i dbać aby nie wpakowała się w kłopoty. Ja nauczę ją kontrolować swoje moce i emocje. Przez to będzie sprawowała kompletną władzą nad duszą i sercem. - pokiwaliśmy głową i udaliśmy się do swoich pokoi. Czeka nas ciężka praca.

~Jenny~

Ta wściekłość Rose była przerażająca. Jej moc przewyższała ją samą. Bardzo się o nią bałam. To co powiedział Victorius dało nam do myślenia. Musimy pilnować Rosie. Męczy mnie tylko, że musimy mieć przed nią sekrety. To przecież moja przyjaciółka. Po "naradzie" w gabinecie dyrektora wróciliśmy do swoich pokoi. Liam mnie odprowadził, ponieważ sam miał niedaleko. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie. Nagle poczułam jak brunet chwyta moją dłoń i splata nasze palce. Uśmiechnęłam się pod nosem. Stojąc przy drzwiach mojej komnaty zapytał:
-Spotkajmy się dzisiaj... chciałbym ci coś powiedzieć.
-To dlaczego nie zrobisz tego tu i teraz?
-Ponieważ to nie jest odpowiedni moment...
-Skoro tak ci zależy... o której i gdzie?
-Może u mnie o 18?
-Mi pasuję.
-Dobrze, do zobaczenia.-pocałował wierzch mojej dłoni i odszedł.
Patrzyłam jeszcze przez moment jak odchodzi. Kiedy zniknął z pola mojego widzenia weszłam do środka. 
Godzina na szykowanie mi zejdzie...
Westchnęłam cicho. Podeszłam do szafy. Zaczęłam przeglądać poszczególne ubrania. Nie wiedziałam co na siebie włożyć. Czy sukienkę czy może spodnie? Przeszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Wytarłam szybko ciało w miękki, puchaty zielony ręcznik. Wysuszyłam włosy i wyszłam. Ponownie spojrzałam do szafy.
Chce mi coś powiedzieć hmm...
Mój wybór padł na białą sukienkę. Do niej ubrałam szpilki. Włosom pozwoliłam swobodnie opaść na ramiona. Nałożyłam na usta matową różową szminkę i byłam już gotowa.. Spojrzałam na zegarek... 17:50. Postanowiłam spakować się na jutro. Na książce od lecznictwa zauważyłam napis: 
-"Cześć :) robisz coś dzisiaj? Strasznie się nudzę... może spotkamy się za pół godziny? ~Liv"
-"Wiesz, nie za bardzo mogę... umówiłam się już z Liam'em..."
-"Uuu! To do zobaczenia jutro w szkole ;)"
-"Pa ;*"
Nasza konwersacja znikła, a ja włożyłam książki do torby. Położyłam ją na podłodze. Wyszłam z pokoju i udałam się do Liam'a. Zapukałam kilka razy i po cichym "proszę" weszłam do środka. Widok jego pokoju totalnie mnie zszokował. Przepraszam, to nie był pokój! To był jakiś las! Przeszłam ostrożnie odgarniając gałęzie. Przed moim oczyma ukazało się jezioro, na którym była malutka wysepka, a na niej kocyk i koszyk piknikowy. 
Jak ja niby mam się tam dostać?!
Jak na zawołanie przede mną utworzyła się kamienna droga prowadząca do wyspy. Postawiłam nogę na kamieniu, aby sprawdzić czy jest dosyć stabilnie. Nie było tak źle, ale w szpilkach na pewno bym po tym nie przeszła. Zdjęłam buty i nastąpiłam na kamień. Później na kolejne aż znalazłam się na wysepce. Spojrzałam w górę. Nocne niebo obsypane błyszczącymi gwiazdami było przepiękne. Małe świetliki oświetlały pole widzenia, a grające świerszcze dodawały uroku. 
-Podoba się?-powiedział przy moim uchu.
Odwróciłam się w jego stronę. Na jego widok uśmiechnęłam się.
-Bardzo, ale... jak ty to zrobiłeś?
-To zwykła iluzja. 
-Jest niesamowicie realistyczna. Potrafisz taką wytworzyć?
-Oczywiście, to banalne.-uśmiechnął się słodko.
Złapał mnie za ręce. Spojrzałam w jego czekoladowe tęczówki. 
-Jenny...ja muszę ci coś powiedzieć...
-Mów, po to tu przyszłam.-uśmiechnęłam się uspokajająco. 
-Jest to dla mnie trudne, bo trochę mnie onieśmielasz...-spuścił wzrok.
-Och.-zachichotałam, a na mojej twarzy pojawił się rumieniec.-No mów...
-Słuchaj...-podniósł wzrok i wkuł go w moje oczy.-Odkąd cię poznałem czułem się przy tobie inaczej... tak swobodniej i bardziej radośnie, a gdy się pocałowaliśmy coś mnie drgnęło, ale ty powiedziałaś, że to dla ciebie za wcześnie... i... ehm...
-Do czego zmierzasz?
-Dobra...-szepnął do siebie.-Zakochałem się w tobie...
-Co?-zdziwiłam się.
-Jen, ja cię kocham, ale jeśli ty mnie nie...
-To co?-zapytałam zainteresowana.
-Mogę się pogrążyć w smutku i stać się upadłym...
-Liam... nie...-nie wiedziałam co powiedzieć.
-Co "nie''?-zapytał przejęty.
-Nie... nie staniesz się upadłym... też cię kocham.-uśmiechnęłam się.
-O mój Boże...-powiedział ze łzami w oczach.
-Ale...
-Jakie "ale"? Jakie znowu "ale"?
-Vanessa, ona nie da mi spokoju.
-Nią się nie przejmuj.
-A twoi rodzice? Przecież jesteś z czystej rodziny, a jeśli wyjdziesz za człowieka bez skazy...
-To mnie nie obchodzi, ważne jest, że będziemy razem i nikt nas nie rozdzieli.-uśmiechnął się.
Odwzajemniłam jego gest. Spojrzałam głęboko w jego czekoladowe oczy. Przerwa pomiędzy nami zmniejszała się z każdą sekundą. Zetknęliśmy czoła. Powoli zbliżałam moje usta do jego. Nagle usłyszałam jakieś chlapnięcie. Odwróciłam głowę w stronę, z której owe chlapnięcie dochodziło.

~Dan~

Nie miałem co robić. Zagrałem na gitarze chyba z 7 piosenek, odrobiłem wszystkie zadania, powtórzyłem materiał na jutro, spakowałem się, a nawet posprzątałem pokój i łazienkę. Tak na marginesie, to ostatnie zajęło mi trochę czasu. Postanowiłem pójść do mojego najlepszego kumpla. Udałem się do jego komnaty. Zapukałem kilka razy. Nic. Kolejny raz. Nic. Zapukałem trochę mocniej. I znowu nic. Otworzyłem drzwi, aby sprawdzić czy na pewno wszystko jest w porządku. Rozejrzałem się po jego pokoju.
Ooo bracie... Iluzja? Całkiem niezła. Czyżby poprawił swoje umiejętności? 
Przeszedłem przez las (?) dokładnie patrząc pod nogi. Zatrzymałem się widząc u stóp wodę. Uniosłem wzrok i zobaczyłem jak Liam trzyma za ręce Jenny. Powoli zbliżali się do siebie. Ten widok mnie zabolał, choć nie wiem dlaczego. Próbowałem się wycofać, ale pech chciał abym kopnął jakiś kamyk, a ten wleciał do wody z pluskiem. Jen spojrzała się w moją stronę, a ja uciekłem. Usłyszałem za sobą wołanie mojego imienia. Wybiegłem z budynku i udałem się do ogrodu. Zatrzymałem się przy źródełku. Upadłem na kolana, a wzrok wtopiłem w taflę wody.  

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 8

~Jenny~

Rozglądałam się uważnie. Wyszłam na balkon, aby mieć większą widoczność. Nic już nie słyszałam. Poczułam ręce na biodrach i ciepły oddech na karku. Odwróciłam się w stronę Dan'a.
-Słyszałeś to?-zapytałam rozglądając się.
-Ale co?-zdziwił się.
-No te krzyki...-ponownie ktoś krzyknął.
Wyrwałam się z objęć Dan'ego. Zeskoczyłam z balkonu i pobiegłam w stronę przeraźliwych wrzasków. Zatrzymałam się przy jednym z krzaków. Patrzyłam na całą sytuację, która działa się kilka kroków ode mnie. Jakaś dziewczyna leżała na ziemi i krzyczała. Dwóch mężczyzn stało nad nią. Jeden trzymał ręce w taki sposób jakby ją... czarował?
-Co ty wyprawiasz?!-warknął do mojego ucha, przez co lekko podskoczyłam.
-Zwariowałeś?! Nie strasz mnie! I bądź cicho.-burknęłam w jego stronę.
Przysłuchiwałam się każdemu słowu.
-Przestań się drzeć!-warknął na nią wyższy z mężczyzn.-Bo ktoś usłyszy!
-Przestań... proszę...-błagała.
-Będziesz gadać?-skinęła głową.
Mężczyzna pokiwał głową do drugiego, aby przestał. Posłusznie posłuchał. Opuścił ręce i skrzyżował je. Dziewczyna powoli wstała.
~Dan, zaśpiewaj.-wysłałam do jego głowy.
~Po co?
~Pomyśl logicznie! Jak zaśpiewasz pieśń usypiającą złapiemy ich i zaniesiemy do Victorius'a!
~Okej, okej...-westchnął.-Ale zatkaj uszy, bo ty też mi zaśniesz...-zaśmiał się.
Zatkałam szybko uszy, a z ust Dan'a wydobywały się słowa pieśni. Wszyscy spojrzeli po sobie. Dziewczyna zakołysała się i upadła na ziemię. Drugi z mężczyzn również zrobił to co dziewczyna. Pierwszy rozejrzał się dookoła. Chwiejnym krokiem zaczął podchodzić w naszą stronę. Dwa kroki przed nami upadł. Dan przestał śpiewać i podszedł do mężczyzny. Po chwili znalazłam się obok niego.
-Jak długo będą spać?-zapytałam pochylając się nad mężczyzną.
-Jakieś 3-4 godziny.
Podeszłam do leżącej dziewczyny. Odgarnęłam włosy z jej twarzy. To była Karen. Zwykła anielica. Pochodziła z szlacheckiej rodziny. Siedziałyśmy razem na lewitacji.
-Jenny, Dan? Co się tu stało?-podszedł do nas dyrektor z grupą nauczycieli.
-Usłyszeliśmy krzyki i jak przyszliśmy to tak już było.-odezwał się Dan.
~Co ty gadasz? Przecież ty ich uśpiłeś!-powiedziałam do niego w myślach.
~Nikt nie może dowiedzieć się jaki mam dar, jasne?
-Chodźcie ze mną, Cynthio zabierz uczennicę i naszych nieproszonych gości...-rzekł i odszedł.
Podążyliśmy za nim. Udaliśmy się do gabinetu dyrektora. Usiedliśmy na krzesłach przy biurku, a Victorius na przeciwko. Złożył ręce i oparł się łokciami o biurko.
-Powiedziecie mi prawdę, dobrze? Nikt się o tym nie dowie.
-Bo...-zaczęłam, ale Dan mi przerwał.
-Usłyszeliśmy krzyki, przybiegliśmy na to miejsce i obserwowaliśmy ich, usłyszeliśmy jakiś głos, rozpoznałem, że to pieśń usypiająca i zatkaliśmy uszy, aby nie poddać się czarą piosenki...
-Poczekaj, skąd wiedziałeś, że to właśnie ta pieśń?-przerwał mu.
-Czytałem o niej trochę.-odpowiedział pewnie.
-Słowa znają tylko ci, którzy potrafią ją zaśpiewać. Po uśnięciu nie pamiętasz słów.-blondyn spuścił wzrok.-Znasz je, prawda?-chłopak nie odpowiadał.-Wiesz co to znaczy?
-Nie jestem pewien...
-Jesteś wcieleniem lub potomkiem jednego z braci Apollo.
-Co to znaczy?-wyrwałam się.
-Każdy w radzie zna historię o braciach. Thomas'ie i Jeremy'm. A zaczęło się to tak:

~***~

Bracia Apollo żyli przed wojną z upadłymi. Obydwoje byli archaniołami. Ich rodzina była jedną z najpotężniejszych. Byli bliźniakami. Jak zwykle w rodzeństwie jest tak, że ktoś jest "gorszy". Tak było w ich przypadku. Jeremy w akademii był najlepszym uczniem, Thomas ledwo ukończył tu naukę. Był jednak dobrym aniołem. Bracia mieli ten sam dar: znali pieśń usypiającą i potrafili z niej korzystać. Oby dwoje mieli nieskazitelny głos i czystą barwę. Jeremy spisał tekst i chciał kiedyś podarować ją swoim wnuką. Kopię oddał swemu bratu, aby ten również mógł uczynić to samo. Oba teksty zostały ukryte. 
Jeremy poznał pewną anielicę o imieniu Deliah. Pochodziła ona z równie potężnej, szlacheckiej rodziny. Po jakimś czasie wzięli ślub. Thomas, który nadal szukał swojej drugiej połówki na weselu brata zaintrygowała go tajemnicza kobieta. Piękna czarnowłosa zwała się Ines. Spotykali się od dłuższego czasu. Miała ona na niego zły wpływ. Thomas i Ines zeszli na ziemię, aby tam rozpocząć dalsze wspólne życie. Wybranka Thomas'a okazała się upadłą, a jej ojciec ich przywódcą. Ines przeciągła brata na mroczną stronę. Wkrótce miała się rozpocząć pierwsza walka między aniołami, a upadłymi. Wojna ta była wyjątkowo krwawa. Thomas wraz z Ines walczyli najsilniej. Deliah zabiła Ines na oczach Thomas'a. Rozwścieczony brat zaśpiewał pieśń, ale z taką nienawiścią, że żona Jeremy'ego zasnęła na wieki. Niestety Thomas zginął właśnie z ręki brata. Zrozpaczony Jeremy rozszczepił swoją duszę i zamknął razem z tekstem. Przez wiele tysięcy lat, nikt, a nikt nie posiadał tego samego daru co bracia.

~***~


-Niektórzy myślą, że Jeremy i Deliah mieli dziecko, które ukryli na ziemi by nic mu nie groziło.
-Czyli możliwe, że jestem prawnukiem Jeremy'ego?
-Lub jego wcieleniem, ponieważ jego dusza uleciała już kilka tysięcy lat temu. Jest jeszcze coś... Thomas miał córkę.
-I co z tego?-zapytałam.
-Jego córka miała syna.
-Nadal nie rozumiem.
-Prawie dwa tysiące lat temu doszło do kolejnej walki. Tam wnuk Thomas'a był przywódcą upadłych. Ojciec Rose zabił go, ale z skutkiem ubocznym. Rose nie wiem jakim sposobem otrzymała część mocy od niego. Przez to jej skrzydła są takie jakie są. Ma w sobie coś co zakończy wojnę albo na naszą korzyść, albo na ich. Mówiłem to już Zayn'owi i teraz mówię to wam. Dan, jeśli jesteś prawnukiem Jeremy'ego możliwe będzie, że upadli będą chcieli ciebie i Rose przeciągnąć na swoją stronę. Musicie się trzymać razem. Macie nawzajem się strzec, jasne?
-Oczywiście.-odpowiedzieliśmy wspólnie.
-W szkole na razie nic wam nie grozi, a teraz wracajcie do swoich pokoi.
-Dobrze.-powiedziałam i wstałam.
Podeszliśmy do drzwi i wyszliśmy. Całą drogę do akademika nie odzywaliśmy się do siebie. Zadawałam sobie wiele pytań. Wiedziałam tylko jedno... niedługo dojdzie na pewno do czegoś drastycznego.

~Liam~

*W tym samym czasie*
Zapukałem delikatnie trzy razy. Nikt nie otworzył. Uchyliłem lekko drzwi. Miałem ograniczoną widoczność, więc wszedłem do środka. Przebiegłem wzrokiem po każdym kącie pokoju. Moje spojrzenie przykuło się do Jenny i Dan'ego. Była odwrócona do niego plecami i oglądała całą szerokość kampusu. Dan podszedł do niej i chwycił w pasie. Jen zaskoczona odwróciła się twarzą do niego. Spojrzała mu w oczy. Szybko wyszedłem z pomieszczenia. Nie chciałem na to patrzeć. Na to jak się całują.
Jak ona mogła mi to zrobić?! Najpierw mówi mi, że jestem dla niej ważny i zależy jej na mnie, a później? Obściskuje się z Dan'ym! Nie jesteśmy razem... ale ja ją kocham. Stop! Ja nie mogę jej kochać! Jeśli to będzie miłość nieodwzajemniona i zrobię coś głupiego to... stanę się upadłym. Muszę przestać myśleć o Jen. Przynajmniej do czasu jak będzie już gotowa.
Udałem się na kampus. Zobaczyłem, że Jenny biegnie, a Dan za nią. 
O co chodzi? Dlaczego ona ucieka? Najpierw się całują, a później ona zeskakuje i biegnie? Trochę durne, prawda?
Poszedłem w ich ślady. Przystanąłem parę metrów od nich. Nagle do moich uszu dobiegły krzyki. Wtedy kompletnie nie wiedziałem co jest grane. Patrzyłem na nich z daleka. Po paru chwilach się poddałem. Udałem się w drugą stronę. Z daleka słyszałem jakiś głos. Stawał się coraz głośniejszy. Moje oczy powoli się zamykały. Zatkałem szybko uszy i pobiegłem do swojego pokoju. Na szczęście moja komnata znajduje się bardzo blisko wyjścia. Zamknąłem drzwi. Powoli podszedłem do łóżka. Usiadłem, po czym zamknąłem oczy.

~Dan~

Po odprowadzeniu Jen do jej pokoju cofnąłem się do gabinetu dyrektora. Musiałem mu coś ważnego powiedzieć, a przede wszystkim dowiedzieć się prawdy. Zapukałem do drzwi, a po cichym "proszę" wszedłem do pomieszczenia.
-Dan? Coś się stało?-zapytał odkładając długopis.
-Nie chciałem rozmawiać o tym przy Jenny...-westchnąłem.-Ponad tydzień temu na przerwie śniadaniowej:...

~*~*~*~
Zaspałem. Szybko się ubrałem i spakowałem. Wyszedłem z akademika. Przechodząc przez kampus ktoś chwycił mnie za ramię i zaciągnął do jakiegoś ciemnego rogu. Był to mężczyzna w czarnym stroju z kapturem na głowie.
-Witaj Dan dawno się nie widzieliśmy.-zaśmiał się.-Jakieś 12 lat?
-Kim jesteś?-zapytałem.
-Byłeś mały, więc może mnie nie pamiętasz.-ściągnął kaptur.-Collin, mówi ci coś to imię?-uśmiechnął się złośliwie.

~***~
Miałem pięć lat. Siedziałem w ogrodzie razem z mamą, bawiąc się zabawkami. Nagle ktoś zapukał do drzwi tarasowych. Rodzicielka pewnie podeszła i otworzyła gościowi wejście. Mężczyzna o kruczoczarnych włosach zaczesanych do góry wepchnął się do ogrodu.
-Witaj Cindy.
-Collin?! Co ty tu robisz?!
-Przyszedłem odwiedzić chrześniaka i złożyć kondolencję z powodu mojego brata...-zaśmiał się złośliwie.
Tak mój ojciec zmarł. Pogrzeb odbył się dwa dni wcześniej.
-Nigdy nie miałeś do nas szacunku, wynoś się!
-Dobrze, a my Dan się jeszcze kiedyś spotkamy...-uśmiechnął się groźnie i odszedł.
Mama upadła na kolana i zaczęła płakać. Podbiegłem do niej, po czym przytuliłem.
~***~

Spojrzałem na niego pytająco. On uśmiechnął się i powiedział:
-Trochę jednak pamiętasz. Tak jak obiecałem spotkaliśmy się.
-Kim jesteś?
-Jestem twoim wujkiem, Dan.
-Tata nie miał brata...-powiedziałem łamliwym głosem.
-Miał, przyrodniego. Twój ojciec był człowiekiem, ale ja już nie. Mieliśmy tą samą matkę, ale dwóch ojców. Jack'a był człowiekiem, a mój upadłym. Sam nim teraz jestem.-zaśmiał się zuchwale.
-Po co mi to mówisz? I czego ode mnie chcesz?
-Mówię ci to abyś znał prawdę o swojej rodzinie. Chcę ci również powiedzieć coś jeszcze.
-Słu-u-chaam..-powiedziałem nie pewnie.
-Twoja śmierć nie była przypadkowa, została zaplanowana przez upadłych. 
-Co?!-krzyknąłem zaskoczony.-Po co to zrobili?!
-Nie skończyłem! Zrobili to bo wiedzieli jaki masz dar. Chcieli abyś stał się aniołem i z ich pomocą przeszedł na stronę upadłych.
-Dlaczego mi to mówisz? Przecież też jesteś upadłym!
-Nie jestem jednym z nich. Spotkamy się jeszcze, niedługo. Jeśli ktoś będzie chciał ci coś powiedzieć, na przykład, że każdy ma przeznaczenie, a twoim jest być po stronie upadłych, nie wierz im. Nikomu nie ufaj, każdy cię może zdradzić.
Rozłożył swoje czarne skrzydła i odleciał. Patrzyłem się długo w niebo. Gdy zadzwonił dzwonek oprzytomniałem i udałem się na lekcję.

~*~*~*~

-Trzy razy proponowano mi abym przeszedł na ich stronę. Kłamali, że mój ojciec był upadłym, który poświęcił się dla nich. 
-Skąd wiesz, że kłamali?
-Moje skrzydła są białe, więc nie mógłbym mieć taty upadłego, poza tym jestem człowiekiem bez skazy, bo przeszedłem test, prawda?
-Jesteś niesamowicie spostrzegawczy. Jak ty to robisz?
-Samo jakoś wychodzi.-zaśmiałem się.
-Wróć już do swojego pokoju i nie zapomnij co powiedziałem tobie oraz Jenny.
Uśmiechnąłem się do dyrektora, po czym udałem się do swojego pokoju.

~Rose~
Obudziłam się jeszcze przed budzikiem. Spojrzałam na zegarek... 7.16. Przetarłam rękami twarz i ociężale wstałam z łóżka. Skierowałam się do łazienki, gdzie pozbywając się mojej piżamy weszłam pod prysznic. Chłodna woda skutecznie rozbudziła moje ciało. Opatuliłam się miękkim ręcznikiem i stanęłam przed lustrem. Zwykła dziewczyna, która niczym nie różni się od innych, a nie przepraszam, jestem o wiele brzydsza, niż wszystkie inne. Tak wiem, mam wiele kompleksów. Rozczesałam włosy i pozwoliłam im swobodnie opadać na moje ramiona. Zrobiłam delikatny makijaż i założyłam na siebie bieliznę. Następnie ubrałam zielone rurki, do których włożyłam białą koszulę i do tego biało-czarno-zielone air max'y. Wyszłam z łazienki, spakowałam potrzebne na dzisiaj zeszyty i wyszłam z pokoju. Kierowałam siew stronę stołówki, kiedy poczułam jak "ktoś" wciąga mnie w ciemny korytarz. Chciałam zacząć krzyczeć, jednak czyjaś ręka zasłoniła moje usta. 
- Nie będziesz krzyczeć - usłyszałam zachrypnięty głos obok mojego ucha. Pokiwałam głową. Mężczyzna mnie puścił. Odwróciłam siei zobaczyłam Damona. 
- Co ty tutaj robisz? - warknęłam. 
- Grzeczniej kochanie. - spojrzał w moje oczy. 
- Idź i odczep się ode mnie. Zostaw mnie w spokoju i powiedz tym swoim kolegą, że mają się ode mnie odczepić - powiedziałam twardo. Widziałam jak jego źrenice zwiększają siei natychmiast powracają do pierwotnego stanu. 
- Miło cię było spotkać Rose - rozłożył skrzydła i już go nie było. Zamrugałam kilka razy. Co to było, do cholery? Zdezorientowana zrezygnowałam ze śniadania i udałam się w stronę zagrody. Dawno nie odwiedzałam Kardriga. Weszłam do środka i zabierając wcześniej marchewkę i jabłko skierowałam się do odpowiedniego przedziału. Uchyliłam lekko drzwi i spokojnie weszłam do środka. Jednorożec na mój widok podniósł się do góry i radośnie prychnął. Podbiegł do mnie, przez co mogłam go spokojnie objąć i cieszyć się z tej chwili. 
- Mam dla ciebie jabłko i marchewkę. Następnym razem może coś lepszego przyniosę. - uśmiechnęłam się lekko i usiadłam pod jedna ze ścianek.  Kardrig ułożył się obok mnie, tak, że mogłam się o niego oprzeć. 
~ Co cię trapi? - usłyszałam w głowie. Udało mi się nawiązać telepatyczną więź między mną a jednorożcem. 
~ Sama nie wiem. Mam wrażenie, że moi najbliżsi coś przede mną ukrywają. Co prawda tego nie widać, ale czuję to. - odpowiedziałam. 
~Jesteś więcej warta niż ci się wydaje, Rose. Nadejdzie czas, kiedy to ty będziesz musiała dokonać najważniejszych wyborów. - pokiwałam głową. 
~ Dzisiaj zdarzyło się coś dziwnego. W szkole był Damon, jednak zanim zdążył coś powiedzieć to odszedł. Nie wydaje mi się żeby zrobił to z własnej woli. 
~Słyszałaś kiedyś o perswazji? - pokiwałam przecząco głową - Perswazja polega na kontroli umysłu. Na ogół przez spojrzenie, kiedy patrzysz swojej potencjalnej ofierze w oczy hipnotyzujesz ją i sprawiasz, że robisz wszystko to co chcesz. 
~ Rozszerzone źrenice, które szybko powracają do swojej pierwotnej formy? 
~ Tak. 
~ Tak było z oczami Damona. Jego źrenice rozszerzyły się i powróciły do swojej formy, po czym pożegnał się i odleciał. 
~ To twój kolejny dar, Rose. Nie zmarnuj go. - uśmiechnęłam się i pokiwałam głową. 
~ Co powiesz, na przejażdżkę? - usłyszałam po chwili. Spojrzałam na niego pytająco. ~ No chodź, będzie fajnie. - uwierzycie, że jest to zwierze w dodatku takie, które robi za to mądre i odpowiedzialne? Bo ja nie. Niepewnie wstałam i podążyłam za Kardrigiem. Wyszliśmy poza teren zagrody. Jednorożec usiadł na ziemi, na co spojrzałam na niego pytająco. 
~ Wskakuj, przejedziemy się. - usłyszałam. Z lekkim ociąganiem usiadłam na jego grzebiecie. Wstał na równe nogi. Złapałam się go mocniej i przychyliłam się do przodu. Z jego łopatek rozpostarły się piękne, błyszczące białe skrzydła. Byłam nimi oczarowana. Pobiegł szybko do przodu i wzbił się w powietrze. Uczucie było niesamowite. Kiedy już szybowaliśmy w górze uniosłam się lekko i trzymając się jego karku podziwiałam wszystko z lotu.
~ I jak? - zapytał.
- Niesamowicie - zaśmiałam się.
~ Trzymaj się mocno. - złapałam jego szyję i objęłam ją ramionami. Zaczęliśmy zlatywać w dół, kiedy metr od ziemi odbił w górę i spokojnie podszedł do lądowania. Mówiąc szczerze, mało mi serce gardłem nie wyszło. Jednorożec zatrzymał się i usiadł. Zeszłam z jego grzbietu i usiadłam obok. Pogłaskałam go po głowie.
- Latasz jak wariat - skwitowałam, na co prychnął i zaczął się chichrać. Czujecie to, tak wiecie po koniowemu. - Powinnam już iść. Znów opuszczam lekcje, a teraz pewnie mam Magiczne Istoty. Pokiwał głową. - Do zobaczenia wariacie. - pomachałam i udałam się do szkoły. Akurat zadzwonił dzwonek i weszłam do klasy. Usiadłam na swoim stałym miejscu obok Jenny.
- Hej - przywitałam się.
- Cześć, a ty co taka roześmiana? - zapytała podejrzliwie.
- A tak jakoś. - wzruszyłam ramionami. - Musimy dzisiaj skończyć projekt, co powiesz po lekcjach?
- Okey, u mnie, czy u ciebie?
- Wpadnij do mnie. - pokiwała głową. W tym momencie do klasy weszła profesorka.
Lekcja minęła zadziwiająco szybko. Po dzwonku wyszłyśmy z klasy i każda poszła w kierunku swojej sali. Po drodze podszedł do mnie Zayn.
- Cześć Rosie, gdzie byłaś przez cały poranek. Nie było cie na stołówce i na 3 lekcjach. - powiedział.
- Cześć, nie byłam głodna. Wiesz, że twój kuzyn był tu rano? Nawet rozmawialiśmy.
- Rose, o czym ty mówisz? Damon tu był?
- Tak, miło sobie pogawędziliśmy i poszedł. Właściwie to odleciał. - wzruszyłam ramionami.
- Nie powinnaś nim rozmawiać. - złapał mnie za łokieć tak, że odwróciłam siew jego stronę.
- Dlaczego? - zapytałam.
- To niebezpieczne - odparł.
- Co jest niebezpieczne, czemu mam z nim nie rozmawiać? - zapytałam hardo.
- Co chciał?
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - warknęłam.
- Nie mogę ci powiedzieć. - szepnął zrezygnowany.
- No właśnie. - odwróciłam się i ruszyłam przed siebie.
- Co "no właśnie"? - zapytał dotrzymując mi kroku.
- Nie możesz mi powiedzieć, masz przede mną tajemnice. A co najlepsze myślisz, że tego nie widzę. Tych ukradkowych spojrzeń między tobą, Jenny i Dany'm. Okey, jeśli macie jakieś sekrety to sobie miejcie. Tylko ja nie chcę w tym brać udziału. Z tego co wiem, to w przyjaźni nie ma tajemnic. - warknęłam mu patrząc prosto w oczy.
- Rosie, ja... - zaczął.
- Co Rosie? Co Rosie? Ja mam już dość tego wszystkiego. Nie jestem jakąś zabawką, żebyś mógł sobie robić co chcesz i uważać, że tak jest fajnie. Mówiłam już nie chcę litości.
- Proszę... - szepnął
- O co? O co mnie prosisz Zayn? Żebym zrozumiała? Nie, nie mogę zrozumieć, że ktoś mi bliski mnie okłamuje. Daj mi spokój. - warknęłam i odwróciłam się.
- Rose - krzyknął za mną.
- Daj mi święty spokój - powiedziałam jeszcze. W tym momencie zadzwonił dzwonek i weszłam do klasy. Nerwy we mnie wrzały, a ja nie mogłam się uspokoić.
- Co już cię nie chce? - usłyszałam przesłodki głos Monic. - Szybko poszło.
- Przymknij się - warknęłam, na co ta cała aż poczerwieniała na twarzy. Podeszła do mnie i chwyciłam mnie za koszulę.
- Posłuchaj...
- Nie to ty posłuchaj. Nie wiem za kogo się uważasz, ale musisz wiedzieć jedno:  jesteś nikim. Wszyscy mając cie w głębokim poważaniu i nie obchodzi ich co myślisz i co uważasz. Co zastraszysz mnie? Nie boję się ciebie. - powiedziałam patrząc jej w oczy. Widziałam jak palą się w nich ogniki. Poczułam ból w ciele, ale starałam się zacisnąć zęby.
- Ty. Mała. Parszywa. Larwo. Chyba. Nie. Wiesz. Z. Kim. Rozmawiasz. - warknęła w moją stronę.
- Doskonale wiem. Myślisz, że jak twój tatuś zasiądzie w radzie to jesteś kimś? Przykro mi, ale na to miano trzeba sobie zasłużyć. - prychnęłam. Ból się nasilił. Machnęłam gwałtownie ręką, tak, że Sue przewróciła się, przez nagły podmuch wiatru. Odepchnęłam od siebie panienkę Richardson.
- Mój ojciec przynajmniej żyje i walczy jak na prawdziwego Archanioła przystało, nie zadaje się z parszywymi ludźmi, którzy nawet nie wiedzą co się dzieje w okół nich. Jesteś taka sama jak matka. - zaśmiała mi się w twarz. Zacisnęłam mocno pięści, a cała klasa stanęła w płomieniach. Odepchnęłam ją na przeciwległą ścianę i przygwoździłam do niech.
- Nic nie wiesz na temat mojej rodziny. Nie masz najmniejszego prawa w ogóle cokolwiek na jej temat mówić. Rozumiesz? - warknęłam, czułam jak przepełnia mnie rozpacz. Ból, złość, nienawiść. Wszystkie negatywne emocje. Chciałam płakać, jednak nie mogłam.
- Rose - usłyszałam gdzieś z lewej strony. Spojrzałam w tamtym kierunku. Stali tam moi "przyjaciele" i John Victorius. - Rose, proszę uspokój się. - powiedział spokojnie mężczyzna. Spojrzałam na Monic, która nie mogła się ruszyć. Następnie na każdego po kolei. Zayna. Jenny. Liama. Danego, Liv, Johna. Byliśmy tylko my, Monic i jej świta. Złączyłam wodę z ogniem przez co wytworzyła się gęsta mgła. Podeszłam do panienki Richardson i złapałam ją za kołnierz.
- Zapomnisz o wszystkim co się tutaj wydarzyło. - powiedziałam patrząc w jej oczy, których źrenice rozszerzyły się i powróciły do swojego naturalnego stanu. To samo powtórzyła z jej przyjaciółkami. Rozproszyłam mgłę. Spojrzałam na nich wszystkich. Byli przerażeni. W następnej chwili była tylko ciemność.
~John~
- Więcej niż nam się wydaje. - szepnąłem do siebie. - Tylko co to oznacza.
Drzwi do mojego gabinetu gwałtownie się otworzyły, a w nich stanęła Jenny Richardson.
- Jenny? Co ty tutaj robisz? - zapytałem.
- Rose - szepnęła - ona się nie kontroluje. - szybko wybiegliśmy stamtąd kierując siew stronę sali od eliksirów. Stała tam już profesorka.
- Co się dzieje? - zapytałem kobiety.
- Rose tam jest, a wraz z nią Monica Rochardson, Sue Barymore oraz Stacy Milik. Musimy coś szybko zrobić, bo dojdzie do nieszczęścia. - powiedziała. - Nie dałam rady tam wejść. Ogień jest w każdym miejscu.
Pokiwałem głową w geście zrozumienia. Otworzyłem drzwi za pomocą zaklęcia i zobaczyłem płomienie Kiedy lekko zelżały wszedłem do środka, a zaraz za mną przyjaciele dziewczyny.
- Rose - powiedziałem spokojnie. Dziewczyna była nie do poznania. Zamiast jej lewej dłoni był ogień, a zamiast prawej woda. Jej oczy były jakby za mgłą. Dziewczyna spojrzała na nas - Rose, proszę uspokój się - powiedziałem. Ta zaś znów spojrzała na Monicę, następnie na nas. Klasnęła w dłonie przez co wytworzyła się gęsta mgła. Nic przez nią nie było widać. Po kilku chwilach rozproszyła ją. Po raz pierwszy widziałem aż taką złość, która została skontrolowana. W jednej chwili dziewczyna osunęła się na ziemię. W porę złapał ja Zayn.
- Co z nią? - zapytał, trzymając brunetkę w ramionach.
- Zużyła za dużo sił. Musi się zregenerować. Zabierzcie ją na skrzydło szpitalne. - poleciłem. Chłopak pokiwał głową i wraz z przyjaciółmi wyszli z sali. Podszedłem do panienki Richardson, która siedziała zdezorientowana pod ścianą.
- Monic? W porządku? - zapytałem.
- Tak tylko przewróciłam kociołek. Niezdara ze mnie. - powiedziała i spojrzała w moją stronę. Zmarszczyłem brwi.
- Nie wiesz co tutaj się wydarzyło kilka chwil temu? - zapytałem.
- No mówię, przewróciłam kociołek i powstał ogień. - stwierdziła. To samo powiedziały jej przyjaciółki. Perswazja. A więc jednak. 

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 7

~Rose~

Ktoś może pomyśleć, że oszalałam, że nie szanuję moich rodziców. Jednak, zawsze kiedy coś obiecuję, to dotrzymuję danego słowa. Obiecałam Zaynowi, że pójdę z nim na bal i to zrobię, chociażby po to, żeby tam być.
- Rose, jak nie dasz rady, to wiesz, że nie musisz iść - powiedziała Liv.
- Wiem Liv, ale obiecałam, a ja zawsze obietnicy dotrzymuję. Po za tym to może chociaż na chwilę oderwę się od tego wszystkiego. - westchnęłam, kiedy siedziałam przy toaletce, a dziewczyny robiły mi makijaż. Mimo wszystko denerwowałam się, bo nigdy nie byłam na balu.
- Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze - powiedziała z uśmiechem Jen, kończąc moją fryzurę.
- Łatwo mówić, nie chcę przynieść mu wstydu - mruknęłam.
- Dziewczyno, co ty gadasz? Jesteś śliczna, a Zaynowi to szczena opadnie kiedy cię zobaczy. - zaśmiały się.
- Jasne, jasne.
- Gotowe - powiedziała z uśmiechem Liv i odsunęła się ode mnie. Wstałam i podeszłam do lustra. Obejrzałam się i lekko mnie zatkało. Wyglądałam naprawdę ładnie, wręcz uroczo. Sukienka, która była bardzo dziewczęca, do tego delikatny makijaż i włosy upięte na bok. Uśmiechnęłam się lekko.
- I jak? - zapytała Jenny.
- Super - odpowiedziałam z zachwytem. - Dziękuję, jesteście najlepsze. - uśmiechnęłam się do nich. Usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
- Chyba twój książę przyszedł - zaśmiała się Olivia, przez co rzuciłam w nią poduszką i co najlepsze kiedy otwierała drzwi ta poduszka walnęła ją w głowę. Wywołało to u nas atak śmiechu.
- Jest Rose? - zapytał Zayn, kiedy już uspokoiliśmy się.
- Jest, jest. - zaśmiała się dziewczyna przy drzwiach, Jen popchnęła mnie do przodu, tak, że znalazłam się przed Mulatem.
- WOW... wyglądasz przepięknie - powiedział, na co się lekko zarumieniłam.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
- Idziemy? - wystawił mi ramię, które chwyciłam i wyszliśmy z pokoju. Udaliśmy się w kierunku bramy. Przeszliśmy przez nią i znaleźliśmy się przed willą, tak willą. Mocniej ścisnęłam ramię chłopaka, na co złapał mnie w pasie i przysunął do siebie.
- Spokojnie, to nic takiego - szepnął mi do ucha. Pokiwałam głową, a moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy czułam jego oddech na karku. Skierowaliśmy się w stronę wejścia do środka, przed którym stała dość młoda kobieta. Wyglądała na mniej więcej 30 kilka lat. Jej długie, hebanowe włosy, które tworzyły loki, świetnie podkreślały jej nieskazitelną cerę, błękit oczu przyciągał, a czarujący uśmiech powalał. Po raz kolejny zastanawiałam się co tutaj robię.
- Cześć Zayn - uśmiechnęła się promiennie na widok mojego towarzysza.
- Witaj Lucy, miło cie widzieć - odwzajemnił gest, ale to nie był jego prawdziwy uśmiech. - Poznaj proszę Rose, moją przyjaciółkę. - wskazał na mnie. Kobieta przeniosła wzrok na moją osobę i zlustrowała mnie wzrokiem.
- Miło mi cie poznać, nazywam się Lucy Salvatore i wraz z mężem organizujemy ten bal. - wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam.
- Rose Brown, miło mi panią poznać - uśmiechnęłam się lekko.
- Jaka pani, mówi mi Lucy - zaświergotała. Spojrzałam na Zayna, który przewrócił oczami.
- Pozwolisz, że wejdziemy - powiedział i bez słowa wyminął kobietę.
- Ciekawa osobowość - powiedziałam, na co się zaśmiał.
- Poczekaj aż poznasz moje siostry. - wskazał ręką na trzy pięknie dziewczyny. Podeszliśmy w ich stronę, a te od razu rzuciły się na mojego towarzysza. Podeszła do mnie kobieta, która musiała być mamą Zayna. Są do siebie nawet podobni.
- Miło mi cię poznać, mam na imię Patricia. - uśmiechnęła się i podała mi dłoń, którą uścisnęłam.
- Mnie również miło panią poznać, jestem Rose - odwzajemniłam gest.
- Wiem, Zayn mówił nam o tobie - spojrzałam na nią pytająco - kiedy rozmawialiśmy przez telefon. Przykro mi z powodu rodziców.
- To nie pani wina - uśmiechnęłam się lekko, na co kobieta pokrzepiająco ścisnęła moją dłoń, aż mi się miło zrobiło.
- Dziękuję - posłałam jej promienny uśmiech.
- Ależ nie ma za co kochanie.
- Rose, poznaj moje siostry to jest Doniya, Waliyha i Safaa. - skazał po kolei na dziewczyny.
- Cześć - powiedziałam nieśmiało, ugh, zawsze tak musi być. Dziewczyny podeszły do mnie i każda z nich mnie przytuliła, co było miłym zaskoczeniem.
- Śliczna sukienka, zresztą ty też jesteś śliczna - powiedziała Waliyha. Zarumieniłam się lekko.
- Dziękuję.
- Zayn, skąd tyś wziął taką dziewczynę? Serio ze świecą szukałeś? - zapytała Doniya. Przysięgam, że moja twarz teraz jest pewnie purpurowa.
- Doniya - chłopak spojrzał na siostrę wymownie. Podszedł do mnie  i objął mnie w talii. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Zatańczymy? - szepnął mi do ucha. Moja miny wyrażała " serio, chcesz żebym się ośmieszyła?". - Chodź - pociągnął mnie za sobą i udaliśmy się na środek. Zayn złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie, drugą ręką chwycił moją i zaczął pomału tańczyć. Dobrze, że lecą same ballady.
- Zayn, ja nie umiem tańczyć - mruknęłam, na co usłyszałam jego dźwięczny śmiech. Wykonałam obrót przy jego pomocy.
- Widzisz? Właśnie tańczysz - wyszczerzył się do mnie.
- Matko, jak kulawy pies, a nie, nawet on by lepiej się ruszał niż ja. - spojrzał mi w oczy, w których było czyste rozbawienie.
- Jesteś urocza. - powiedział, na co znów strzeliłam buraka. Uderzyłam go w ramie, na co się zaśmiał.
- Malik, znów mnie zawstydzasz - warknęłam.
- Ojj, Rosie się wkurzyła - powiedział głosem dziecka. Zrobiłam naburmuszoną minę i wyrwałam się z jego objęć, odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Udałam się w kierunku ogrodu, gdzie także byli goście. Skierowałam się w stronę altanki, po drodze zgarnęłam szklankę soku. Oparłam się o barierkę i podziwiałam krajobraz, który ukazywał piękne góry, które wspaniale prezentowały się na tle zachodzącego słońca. Poczułam jak coś dotyka moich ramion. Zauważyłam marynarkę Zayna. Objął mnie w talii i przytulił.
- Rosie, obraziłaś się? - zapytał, a właściwie to szepnął do mojego ucha. Nie odpowiedziałam.
- Przepraszam, Rosie. - czułam jego oddech na karku, przez co włoski stanęły mi dęba. Po chwili pocałował mnie w kark. Czekaj, co? ON MNIE POCAŁOWAŁ W KARK. Poczułam dreszcze na całym ciele, a na mojej twarzy pojawiły się wypieki. Odwrócił mnie w swoją stronę i cmoknął w nos. Matko, ja zejdę z tego świata.
- To jak? - spojrzał w moje oczy, jego tęczówki po raz kolejny mnie zahipnotyzowały.
- Matko, na zawał zejdę - szepnęłam, na co cmoknął mnie w czoło i przytulił do siebie, cicho się śmiejąc.
- Zayn? - usłyszeliśmy za plecami, niechętnie oderwałam sie od Mulata, który odwrócił się w stronę głosu.
- Cześć Damon - powiedział i przytulił chłopaka, wiecie, tak po "męsku".
- Nie przedstawisz mnie? - spojrzał na mnie lustrując mnie wzrokiem, następnie oblizał usta. Pozwólcie, że tego nie skomentuję.
- Damon to Rose, Rose to mój kuzyn Damon - niechętnie przedstawił nas sobie, podałam mu dłoń, którą chwycił i ucałował, na co wywróciłam oczami.
- Miło mi cie poznać - powiedziałam miło.
- Mnie również, Rose. - odpowiedział uśmiechając się zadziornie. Już go nie lubię. - Zatańczymy? - spojrzałam na Zayna, któremu ta propozycja równie bardzo nie podobała się co mnie.
- Z chęcią - uśmiechnęłam się sztucznie i podałam mu dłoń. Chwycił ją i udaliśmy się na środek. Jedna dłoń położył na mojej talii, a drugą chwycił moją dłoń. Zaczęliśmy się bujać w rytm muzyki.
- Długo się znacie z Zaynem? - zapytał, spojrzałam na niego.
- Jakiś czas - odpowiedziałam wymijająco.
- A może opowiedział ci o sobie, wiesz tytuł upadłego to duża rzecz. - uśmiechnął się półgębkiem.
- Wiem jak Zayn stał się upadłym. - mruknęłam. Nie rozumiałam do czego ma doprowadzić ta rozmowa.
- I nie uciekłaś? Wszystkie inne tak robiły - powiedział.
- Ja to nie inne, okey? O co ci w ogóle chodzi? - zapytałam patrząc mu prosto w oczy, za odważnie jak na mnie, ale mnie dupek zdenerwował.
- Powinnaś uważać na niektórych, bo może ci się coś stać - powiedział i złapał mnie za tyłek. Przepraszam bardzo, że za co? Wyrwałam się z jego uścisku i długo nie myśląc dałam mu w twarz. Tak, Rose Brown dała jakiemuś chłopakowi w twarz. Co ta szkoła ze mną robi. Złapał się za policzek z uśmiech.
- Niezły prawy sierpowy, kotku. - powiedział tym swoim uwodzicielskim. W jednej chwili znalazły się obok mnie Zayn.
- Damon, co ty wyprawiasz? - zapytał z jadem w głosie.
- Pilnuj swojej lali Zayn, bo możesz się z nią pożegnać za niedługo - powiedział i odszedł jak gdyby nigdy nic. Co za palant.
- Chodźmy stąd - szepnął do mojego ucha. Pokiwałam głową i razem udaliśmy się z powrotem do domu. Pożegnałam się z rodziną chłopaka, obiecując, że jeszcze się spotkamy i wyszliśmy z posiadłości. Weszliśmy przez portal i znaleźliśmy się w szkole. Zayn odprowadził mnie pod same drzwi.
- Dziękuję, że ze mną poszłaś i przepraszam za Damona. - powiedział i podrapał się po karku.
- To ja dziękuję, za miły wieczór i za to, że mogłam chodź przez chwilę zapomnieć o ostatnich wydarzeniach - uśmiechnęłam się. Rozłożył ręce, co było znakiem abym się przytuliła. Pocałował mnie w czoło i położył podbródek na mojej głowie. Przez chwilę trwaliśmy w takim uścisku. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy.
- Dobranoc, Zayn - powiedziałam i pocałowałam chłopaka w policzek.
- Dobranoc Rosie - odpowiedział z uśmiechem, weszłam do pokoju i od razu skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę. Ułożyłam się na łóżku i oddałam się krainie Morfeusza.

~Zayn~

Spod drzwi dziewczyny udałem się do dyrektora. Nie wiem co planuje Damon, jednak muszę dbać o to, aby Rosie była bezpieczna. Uwielbiam w niej to jak reaguje na mój dotyk, moje słowa i czyny. Jest urocza. Stanąłem przed drzwiami do gabinetu Johna i zapukałem. Kiedy drzwi otworzyły się przede mną wszedłem do środka. Mężczyzna siedział przy swoim biurku, kiedy usiadłem na przeciwko niego spojrzał na mnie.
- Witaj Zayn, jak tam bal? - zapytał.
- W porządku - westchnąłem - ja wiem kto zabił rodziców Rose - mruknąłem.
- Kto?
- Damon. Kiedy spojrzałem na rękojeść był tam jego podpis, tyle, że go zamazałem. Nie chciałem tego mówić, bo myślałem, że ktoś mógł to zrobić z jego szabli. Jednakże dzisiaj przekonałem się, że Damon ma coś wspólnego z tym wszystkim.
- Po czym to wywnioskowałeś?
- Kazał mi pilnować Rose, bo wkrótce może mi ja odebrać.
- Będziemy ją obserwować na każdym kroku, a ty musisz sprawić aby czuja się bezpieczna. - kiwnąłem głową.
- A czy wy już coś wiecie? - zapytałem.
- Wciąż sprawdzają i szukają niedługo mamy zebranie rady, która znów została powołana do życia. Wtedy dowiem się więcej i powiem ci tyle ile będę mógł.
- Dziękuję. Ja już pójdę, miłej nocy - wstałem i skierowałem się do drzwi.
- Wzajemnie - usłyszałem jeszcze i wyszedłem z gabinetu. Udałem się do swojego pokoju, gdzie po szybkim prysznicu oddałem się w krainę snów.

~Jenny~

*Trzy dni wcześniej*

Zsiedliśmy z motoru, który zaparkowałam przed galerią handlową. 
-Jak ty możesz jeździć tą diabelską maszyną?!-krzyknął podchodząc do mnie.
-Normalnie.-wzruszyłam ramionami.-Przecież jesteśmy... no wiesz... więc chyba nie możemy zginąć?
-Możemy, ale tylko przez przebicie serca mieczem, szablą, nożem lub cokolwiek innym z czystego złota lub srebra albo przez odpowiednie środki.
-Jakie na przykład?-weszliśmy do środka.
-Mamy ogromne uczulenie na liście pokrzywy czarnej, jeśli je zjemy albo wypijemy sok z niej umieramy natychmiast.
-Dlaczego akurat ta roślina?
-Tego nie wie nikt, ale to ulubione kwiaty upadłych.-ostatnie słowa szepnął mi do ucha.
-Oni też od niego umierają?-szepnęłam.
-Nie, oni od soku białej lilii.
-Mhm...-weszliśmy do mojego ulubionego sklepu.
Zaczęłam przeglądać męskie ubrania. Wybrałam kilka i kazałam Liam'owi je przymierzyć. Na pierwszy zestaw się skrzywił. Nie dziwiłam się. Od zawsze ubierał się na biało, a teraz ja mu daję same ciemne cichy, ale tak musi wyglądać. Szczerze przyznaję, że w granatowych jeansach wygląda cudnie. 

Podeszliśmy do kasy z wybranymi ubraniami. Zestaw Liam'a na dzisiaj prezentował się tak: granatowe jeansy, biała koszulka, czerwona bluza i na to skurzana czarna kurtka. Laska za lady pożerała wzrokiem mojego przyjaciela, co trochę mnie zezłościło.
-Należy się 100 dolarów i twój numer telefonu.-uśmiechnęła się zadziornie i puściła mu oczko.
Pff... głupia blondyn lafirynda! Te jej zachowanie jest żałosne...
-Proszę, a numer może później.-podał należne pieniądze i odeszliśmy.
Wyszliśmy z galeri i poszliśmy na parking. 
-Jen, mam jedno pytanie.
-Słucham uwarznie.
-Gdzie ja się mam przebrać?
-Jak chcesz możesz tu.-zaśmiałam się, ale jemu do śmiechu nie było.-Przebierzesz się u Lindsay. Wsiadaj w końcu, moi rodzice kończą pracę za godzinę!
-Okej, okej.-przewrócił oczami i wsiadł.
Odpaliłam silnik i ruszyłam. Mknęłam przez ulicę miasta czując wiatr we włosach. Liam strasznie się bał. Mogłam to wywnioskować z jego jęków kiedy przyśpieszałam. Nie wiedziałam czego on tak się boi! Przecież jest praktycznie nieśmiertelny! Skręciłam w prawo na skrzyżowaniu, gdzie znajdowała się dzielnica Lindsay. Przejechałam obok kilku domów i zatrzymałam się. Zsiedliśmy z motoru, po czym zaczęłam go prowadzić, ponieważ dźwięk silnika słychać z daleka, a my chcemy wślizgnąć się niezauważenie do piwnicy mojej przyjaciółki. Stanęłam na parkingu przed domem Linds. Przeszliśmy szybko na tyły domu. Otworzyłam drzwi prowadzące do piwnicy za pomocą klucza i weszliśmy do środka. Zapaliłam światło i rozejrzałam się dookoła. Dawno mnie tu nie było.
-Przebieraj się, a ja poszukam pucharów.-powiedziałam i zaczęłam się rozglądać.
Wyszukiwałam pudełek po butach, bo tam właśnie razem z Lindasy chowałyśmy moje trofea. Spojrzałam na metalową szafę. Ostrożnie ją otworzyłam. Na pierwszej pułce było pełno kartonowych pudeł. Wzięłam jedno z nich i otworzyłam. W środku tak jak się spodziewałam był metalowy puchar. Dostałam go na 1 rocznicę mojego pierwszego wygranego wyścigu. Łza się w oku kręci. Schowałam nagrodę do torby i poszukałam następną. Wzięłam ich 3. 
-Jenny idziemy do Lindsay?-zapytał za moimi plecami.
-Tak, tak, już.
-Na pewno chcesz abym namieszał jej w głowie? To może mieć trochę skutki uboczne.
-Tak.-westchnęłam i ruszyłam do wyjścia.
Za mną podążał Liam. Zamknęłam drzwi i przybrałam niewidzialny wygląd. Przeszliśmy do drzwi wejściowych. Państwo Ronney pracują do późna, więc obejdzie się bez jakich kolwiek tłumaczeń i nie porozumień. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Odeszłam, a na moje miejsce wszedł Liam. Po chwili drzwi otworzyłam wysoka brunetka.
-Cześć?-przywitała się niepewnie.-W czym mogę służyć?
-Mogę wejść? Chciałbym z tobą porozmawiać.
-No dobrze?-uniosła jedną brew.-Zapraszam.-otworzyła szerzej drzwi.
Szybko weszłam do środka, a za mną Liam i Lindsay.
-My się znamy?-zapytała przechodząc do salonu.
-Jestem Liam, chłopak Jenny.-spojrzał jej głęboko w oczy.
-Jen nie miała chłopaka.-niespuszczała z niego wzroku.
-Ależ tak, jestem nim ja.-jego tęczówki stały się czarne.-Nie pamiętasz? Byłem jednym z uczestników wyścigów.
-Nie przypominam sobie...
-Kiedy przegrałem pogratulowałem Jenny i zaprosiłem na randkę, ty byłaś przy tym.-oczy bruneta wypełniła czerń.-Przypomnij sobie...-szepnął.
Spojrzałam na twarz przyjaciółki. Jej cera momentalnie zbladła, a oczy roszerzyły się do granic możliwości. Chłopak zetknął ich czoła i wypowiedział cicho jakieś słowa. Odsunął się od niej. Lindsay miała zamknięte oczy, ale gwałtownie je otworzyła.
-No tak, już pamiętam! To o czym chciałeś porozmawiać?
-Jak się czujesz po śmierci Jen?
-Nie jest najgorzej, ale dobrze też nie jest... a u ciebie?
-No w sumie jest mi ciężko, ale często o niej myślę.
-Tor nie jest już taki sam bez niej...
-A jej brat? 
-Fabian?
-No tak, co u niego?
-Nie wiem dokładnie, ponoć się załamał po śmierci Jenny...
-Mhm, wiesz muszę już lecieć i miło cię było znowu zobaczyć.-uśmiechnął się do niej.
-Oks, do zobaczenia, mam nadzieję.-przytuliła bruneta na pożegnanie.
-Do zobaczenia!-wyszedł, a ja za nim.
Wsiadł na motor. Odpalił silnik i ruszył. Pobiegłam za maszyną, która zatrzymała się jeden dom dalej. Usiadłam na miejscu kierowcy i przybrałam widzialną postać.
-Jesteś gotowy, aby poznać moich rodziców?-zapytałam zanim ruszyłam.
-Mam się bać?
-Mamy broń w domu, a tata nie pochwalał związku przed skończeniem szkoły.-zaśmiałam się.
-Oj...-mruknął na co ruszyłam.
Minęłam kolejne dzielnice. Trochę to zajęło, bo mieszkałam po drugiej stronie miasta. Zatrzymaliśmy się przed zakrętem porowadzącym do mojej dzielnicy. Zamieniliśmy się miejscami i ruszyliśmy ponownie. Liam'owi całkiem nieźle szło, myślałam że będzie gorzej. Podczas jazdy kolejny raz stałam się niewidzialna. Zatrzymaliśmy się na podjeździe mojego domu. Wyłączył silnik i szybkim krokiem podszedł do drzwi. Podałam mu moją torbę, która w jego rękach znów stała się widzialna. Zadzwonił. Po kilku chwilach drzwi otworzyła blondynka po 40-stce. Widząc moją mamę chciałam ją przytulić i powiedzieć jej że jednak żyję.
-Dzień Dobry. Pan do kogo?-zapytała zdziwiona.
-Dzień Dobry proszę pani, ja do państwa.
-Do nas?-skinął głową.-W takim razie zapraszam.-zachęciła go ruchem ręki.
Szybko przeszłam obok rodzicielki i weszłam do środka. Usiadłam na kanapie w salonie. Liam zajął miejsce obok mnie.
-Tom! Zejdź na chwilę! Mamy gościa!-krzyknęła siadając na przeciwko.
Nie wyglądała najlepiej. Była bardzo chuda, wyglądała jakby nie spała dobre dwa tygodnie, oczy miała podpuchnięte i widać, że nie miała na nic siły.
-Dzień dobry młody człowieku, co cię do nas sprowadza?-zapytał tato siadając obok mamy.
-Może najpierw się przedstawie. Nazywam się Liam Payne.
-Ja jestem Tom Richardson, a to moja żona Megan.
-Miło cię poznać, ale nadal nie rozumiem dlaczego przyszedłeś.-powiedziała z trudnością.
-Chciałem państwu wyznać prawdę.
-Na jaki temat?-zapytał zainteresowany tata.
-Chodzi o waszą zmarłą córkę, Jenny.
-Tak?-ojciec najwyraźniej umierał z ciekawości.
-Jen brała udział w wyścigach motocyklowych.
-Co proszę?-zdziwiła się mama.
-To niemożliwe! Jenny nigdy nie wsiadłaby na motor!-dodał.
-To prawda, mam nawet dowody.-otworzył torbę i wyjął z niej trzy puchary.
Rodzice wzieli je do ręki i zaczęli czytać co jest napisane na przedmiocie.
-Nagroda za I miejsce w wyścigu na 100 km.
-Puchar za I miejsce w wyścigu na 125 km.
-Puchar za I miejsce w wyścigu akrobatycznym.
-Też jeździłem w tych wyścigach.-uśmiechnął się delikatnie.
-Skąd to masz?-zapytała ze łzami w oczach.
-Jenny chowała to u mnie i u Lindsay, miała tego o wiele więcej.
-Jak długo to robiła?-zapytał ojciec obserwując uważnie nagrodę.
-2 lata.
-Kim ty dla Jen byłeś, skoro przetrzymywałeś jej puchary?
-Byłem jej chłopakiem.-wymruczał.
-Co?! Co jeszcze przed nami ukrywała?!-mama się rozpłakała.
~Powiedz, że tylko wyścigi.- powiedziałam w jego głowie.
-Jenny tylko się ścigała, niech się państwo nie denerwują.-uspokoił ich.
-Długo byliście razem?
-Ponad pół roku.
-Ona była taka młoda...-szlochała mama.-Dlaczego to robiła? Przecież miała przed sobą całe życie!-krzyknęła i pobiegła na górę do mojego pokoju.
-Przepraszam za żonę, od śmierci Jenny często płacze i nie panuje nad emocjami.
-Rozumiem. A pan? 
-Jest ciężko... w domu bez niej jest tak jakoś smutno i cicho...
-Fabian, jak on się czuję?
-Zamknął się w sobie. Nie potrafi znieść, że to ona zginęła, a nie on. Obwinia się, bo pozwolił jej prowadzić.
-To znaczy, że motor, którym jechali był Fabiana? 
-Nie wiem. Może Jen albo jego kolegi. Zależało ci na mojej córce?
-Bardzo, nawet do dziś łudzę się, że ona jednak żyję...
-Ja też. Myślę, że jest w Nowym Yorku gdzie miała rozpocząć liceum...
-Wiem, mówiła mi o tym.
Wstałam i poszłam na górę. Drzwi od mojego pokoju były uchylone. Otworzyłam drzwi szerzej i weszłam do środka. Mama płakała nad moim zdjęciem. Usiadłam na podłodze obok niej. Chciałam ją przytulić żeby przestała płakać, ale nie mogłam. Wysłałam do jej głowy: "Kocham cię i przestań płakać". Wyszłam z pokoju. 
~Czas się zmywać...- powiedziałam w jego głowie.
~Okej, mogę ja prowadzić?
~Już się nie boisz?
~Nie. Przecież nie umrę.
~Musimy jeszcze wstąpić w jedno miejsce...
~Spoko, wychodzę idź przede mną.
Zbiegłam szybko po schodach i szłam przed Liam'em. Wyszliśmy z domu i wsiadliśmy na motor. Chłopak odpalił maszynę i ruszyliśmy. 
-Gdzie jedziemy?
-Na cmetarz.
Wytłumaczyłam brunetowki całą drogę, aby dotrzeć w odpowiednie miejsce.

Podróż zajęła nam jakieś 30 minut. Cmentarz jest poza miastem, więc było trochę drogi do pokonania. Weszliśmy na teren cmentarza. Zaczęliśmy szukać mojego grobu. Po kilku minutach znaleźliśmy. Nagrobek był piękny. Pomnik był zadbany, kwiatami w wazonie były białe goździki i niebiekie tulipany. Zastanawiało mnie tylko jedno... czy moje ciało tam leży?
-Liam?
-Tak?
-Czy... ja... znaczy moje ciało... jest w trumnie?
-Tak. 
-Jak to jest możliwe? Przecież ja stoję tu, żywa! Oddycham!
-To jest twoje anielskie ciało, a tam leży ludzkie. To jest możliwe.
-Chodźmy już...-westchnęłam i udałam się do wyjścia.

 * Teraźniejszość*
Siedziałam w pokoju powtarzając materiał z lecznictwa. Nagle usłyszałam pukanie.
-Proszę!-krzyknęłam.
-Hej Jen.-przywitał się uśmiechnięty Dan.-Jak tam po spotkaniu z rodzicami?
-Cześć Dan, normalnie.
-Wszystko u nich w porządku?
-U taty tak, gorzej z mamą i bratem...
-Aż tak bardzo zdołowani?
-A żebyś wiedział. Mama jest zrozpaczona, a Fabian ma depresje.
-Oj nie dobrze...
-Byłam nawet na cmentarzu.
-Nie mów, że widziałaś swój grub!
-Widziałam... a ty? Widziałeś się po śmierci z rodzicami?
-Nie, ale widziałem ich z góry.
-Mhm..
-Powtarzasz lecznictwo?
-No mamy niedługo sprawdzian... ehh.-westchnęłam.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Kolejny raz się w nich zgubiłam. Zbliżył delikatnie swoją twarz. Poczułam jego miętowy oddech. Uśmiechnęłam się i przysunęłam jeszcze bliżej zamknęłam oczy. Usłyszałam trzask i jakieś krzyki. Od razu wstałam i podeszłam drzwi balkonowych. 


wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 6

~Jenny~

Zacisnęłam dłonie i przybrałam niewidzialny wygląd. Wstałam rozglądając się wokoło. Poczułam jak Liam dotyka mojego ramienia. Powoli poszukuje mojej dłoni aby spleć ją razem z swoją. Na jego ruch powróciłam do normalnego wyglądu. 
-Może będzie lepiej jak pójdziemy do mojego pokoju?-zaproponowałam
-Tak, to dobry pomysł. Nikt nas przynajmniej nie usłyszy.
Ruszyliśmy w stronę akademika. Weszliśmy do mojej komnaty. Usiadłam na łóżku i poklepałam miejsce obok siebie. Chłopak zamiast usiąść położył się plackiem.
-Nie za wygodnie ci?-zapytałam z uśmiechem 
-Jakbyś podała mi tą poduszkę byłoby lepiej...-zaśmiał się
Wzięłam wskazaną przez Liam'a poduszkę i rzuciłam nią w niego. Zaśmiałam się i zaczęłam ciskać w niego innymi poduszkami. On nie pozostawał mi dłużny i również zostałam obrzucona miękkimi pociskami. Pisnęłam głośno kiedy zaczął do mnie podchodzić. Przebiegłam przez łóżko i chwyciłam jedną poduszkę. Rzuciłam ją w stronę bruneta, niestety spudłowałam. Zaczęliśmy gonitwę po całej szerokości pokoju. Nadepnęłam na jedną z poduszek przez co poślizgnęłam się i upadłam. Usłyszałam za sobą cichy chichot. Przybrałam niewidzialną postać i wstałam. Wzięłam do ręki poduszkę, przez którą upadłam i rzuciłam nią w stronę Liam'a tym razem nie pudłując. Krzyknęłam zwycięskie: "Yeah!" po czym wróciłam do widzialnego wyglądu. Od razu zostałam przygwożdżona do ściany.
-Wygrałam!-pisnęłam cicho
-Nie powiedziałbym...
Zbliżył twarz do mojej i delikatnie musnął wargami mój policzek.
-Zdaję mi się czy spotkaliśmy się, bo chciałeś mi coś powiedzieć.-powiedziałam z cwaniackim uśmieszkiem
-Nie, wcale ci się nie zdaję.-zaśmiał się pod nosem
'Uwolnił' mnie i usiadł na skraju łóżka. Zajęłam miejsce obok niego.
-Jen...-zaczął niepewnie-Bo ja... nie.. bo mnie.. albo dla mnie...-jąkał się
-Wyduś to w końcu!-zniecierpliwiłam się


~Liam~

Nie wiem jak! Nie wiem jak mam jej powiedzieć, że ja ją lubię! Ciągnie mnie do niej! Dla mnie jest cudowna, wprost idealna! Ale dla niej to za wcześnie... nie, nie mogę jej tego wyznać... wytrzymam dla niej. 
-Powiesz mi to w końcu czy dalej będziesz się jąkać?!-zdenerwowała się 
-Okej.-wziąłem głęboki oddech-Mam plan jak możesz porozmawiać z rodzicami, ale nie jestem pewien czy może ci się spodobać. Muszę jednak najpierw wypytać cię o parę rzeczy, zgadzasz się?
-Tak?
-Dobra. Miałaś przyjaciółkę?
-Tak, nazywała się Lindsay. Przyjaźniłyśmy się od trzeciej klasy podstawówki.-na to wspomnienie uśmiechnęła się szeroko
-Wiedziała o twoich wyścigach?
-Oczywiście, jej chłopak Andrew był moim mechanikiem.
-A rodzice wiedzieli?
-Nie, nic nie wiedzieli...-spuściła wzrok i zaczęła bawić się palcami 
-Twój brat? Wiedział?
-Nie, chciałam mu powiedzieć, ale się bałam.
-Kiedy zginęłaś prowadziłaś ty czy on?
-Ja, to ja prowadziłam...
-Miałaś partnera do jazdy? 
-Nie, jeździłam sama, to były wyścigi dla jednej osoby.
-Ścigałaś się z dziewczynami czy chłopakami?
-To były mieszane grupy, ale większość zawsze stanowili mężczyźni.
-Często wychodziłaś z domu?
-Wieczorem kiedy mówiłam, że idę do Linds to szłam na wyścigi... co tydzień w środy, soboty i czasem w poniedziałki. Nie kiedy urywałam się bez ich pozwolenia.-zachichotała
-Wygrywałaś?
-Przeważnie tak. Z 10 wyścigów przegrywałam 3.
-To nieźle.-zaśmiałem się-Dostawałaś jakieś nagrody? Na przykład puchary?
-Zawsze!-uśmiechnęła się cwaniacko-Lindsay chowała je w swojej piwnicy.
-Okej, a gdzie chowałaś motor? 
-Zostawiałam u Andrew.
-Potrzebujemy kilku rzeczy między innymi twojego motoru.
-Po co?
-Zobaczysz.-zaśmiałem się 

~Jenny~

*Następny dzień* 
Obróciłam się w drugą stronę i przytuliłam do kogoś. Chwila! Co?! Podniosłam się do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się dookoła. Poduszki leżały dosłownie wszędzie. Spojrzałam na śpiącego bruneta i wszystkie wspomnienia przeleciały mi przed oczami. Walka na poduszki, plan Liam'a, wyjście na balkon, znowu walka na poduszki, rozmowa i zaśnięcie w jego ramionach. 
-Cześć Jenny.-uśmiechnął się
-Dlaczego sobie nie poszedłeś kiedy zasnęłam?
-Miłe przywitanie.-zaśmiał się
-Hejka Liam, tak może być?-uśmiechnęłam się, a on skinął głową-Odpowiesz czy nie?
-Nie chciałaś mnie puścić, wiesz jaki ty masz silny uścisk?!-zaśmiał się ponownie 
-Humor ci widzę dopisuję? 
-Zdecydowanie!
-Tak? To fantastycznie! A teraz wyjdź z mojego pokoju!-walnęłam go w ramię-Muszę się przebrać!-wstałam i podeszłam do drzwi wyjściowych
-A nie mogę zostać? Chętnie popatrzę.-wstał
-Nie.-zaśmiałam się
-Proszę?-chwycił mnie w tali
-Twoje proszenie na nic się nie zda.-odepchnęłam go otwierając drzwi i wyrzucając go za nie
Zakluczyłam szybko pokój.
-Wyjeżdżamy o 10, więc się pośpiesz!-krzyknął i odszedł. 
Weszłam do łazienki. Zdjęłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic. Umyłam ciało i utuliłam je miękkim ręcznikiem. Wyszłam z łazienki. Spojrzałam na zegarek... 9:05. Podeszłam do szafy. Ubrałam białą koszulę bez rękawów, błękitne spodenki i białe vans'y. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a na głowę założyłam biało-czarną czapkę NY. Schowałam telefon do kieszeni. Pościeliłam łóżko i pozbierałam poduszki z podłogi. 
Zaczęłam szukać kluczy od garażu Andrew. Zawsze nosiłam je przy sobie, ale teraz ich nie mam. Spojrzałam na szafę. Na meblu stały dwa fioletowe kartony. Ściągnęłam jeden z nich. Otworzyłam i odłożyłam na pudło podłogę. W środku były albumy te same, które miałam w pokoju. Wzięłam do ręki jeden z nich. Otworzyłam na pierwszej stronie. To album z zdjęciami jak byłam w pierwszej i drugiej klasie. Przekartkowałam parę stron. Jedno zdjęcie przykuło mój wzrok. Byłam tam ja przebrana za kopciuszka i Debbie moja kuzynka, przebrana za śnieżkę. Uśmiechnęłam się pod nosem i spojrzałam na zdjęcie obok. Zostało zrobione na moich 8 urodzinach. Z bratem jemy tort. Zamknęłam album i wzięłam drugi. Przekartkowałam na ostatnią stronę. Jedno małe zdjęcie wywołało w moich oczach napływ łez. Byłam tam ja, tata, mama i mój brat. Zdjęcie robiła nam Lindsay na zakończeniu roku szkolnego. Skończyłam gimnazjum z najlepszymi ocenami w całej szkole. Dostałam się do najlepszego liceum i po wakacjach miałam wyjechać tam do internatu. Pojedyncza łza uciekła z mojego oka i spłynęła po moim policzku. Szybko ją starłam i włożyłam albumy do pudła. Odłożyłam karton i wzięłam drugi. W środku było parę książek i kilka par kluczyków. Wzięłam cztery pęczki; do mojego domu, do garażu, do motoru i do piwnicy Lindsay. Włożyłam je do torby. Spakowałam jeszcze biało-niebiesko-różową bejsbolówkę. Zarzuciłam torbę na ramię, a po pokoju rozległo się pukanie. Od kluczyłam drzwi i otworzyłam je. 
-Gotowa?-zapytał z uśmiechem
-Tak, musimy jeszcze kupić ci to i owo jeśli chcesz, aby plan się powiódł.-zamknęłam drzwi 
Chłopak tylko przytaknął i ruszyliśmy do bramy. Stanęłam kilka metrów od strażników, a Liam do nich podszedł. Powiedział coś cicho i wskazał ręką abym podeszła. Kiedy przechodziliśmy przez bramę spojrzałam kątem oka na strażnika. Posłał mi mordercze spojrzenie, a ja przyśpieszyłam kroku.

*14:30*
-Jesteś pewna, że nie spadnę?-zapytał po raz setny
-Tak jestem pewna, teraz właź! Andrew może się obudzić w każdej chwili!
Brunet nie pewnie wsiadł na maszynę i objął mnie w tali. Włożyłam kluczyk do stacyjki i odpaliłam. Ten dźwięk silnika, ten zapach benzyny i ten powiew wiatru kiedy jadę przez ulicę, bezgranicznie kocham jazdę na motorze. 
-Tęskniłam...-powiedział sama do siebie i ruszyłam z miejsca.


~Rose~

Tak, cudowna szkoła. Mieli nas przetransportować do mojego miasta, a gdzie nas wywalili? W Polsce. Błagam was, dobrze, że tu ludzie chociaż po angielsku mówią. No i teraz siedzimy w samolocie do Włoch i na szczęście jest akurat do Trydentu, co sprawia, że nie musimy się później tułać do mojego miasta. Po dwóch i pół godzinach staliśmy przed moim rodzinnym domem. Nie jest on jakiś specjalny, dom jak każdy inny. Wyciągnęłam klucze z torby i włożyłam je do zamka. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk przekręcanego klucza. Otworzyłam drzwi i lekko je otworzyłam. Weszłam do środka, a za mną moi przyjaciele. 

- Mamo? Tato? - zapytałam i rozglądnęłam się po najbliższych pomieszczeniach, jakimi była kuchnia i gabinet ojca. Odłożyłam klucze na komodę w przedpokoju i weszłam do salonu. Od razu tego pożałowałam. 


~Zayn~

Weszliśmy zaraz za Rose do jej domu, z którego od samego wejścia było czuć rodzinną atmosferę. Dziewczyna rozejrzała się po pokojach i weszła do salonu. Usłyszeliśmy krzyk, jaki wydobył się z jej gardła, więc czym prędzej do niej pobiegliśmy. To co zobaczyłem wywołało zdziwienie na mojej twarz. Mianowicie, jak sądzę, jej mama leżała na podłodze z nożem wbitym w brzuch i kałuży krwi. Natomiast jej ojciec był wbity w ścianę z szablą w klatce piersiowej i sztyletem w gardle. Liv zgarnęła Rose w swoje ramiona przytulając ją do siebie. Nawet to nie sprawiło, że z jej twarzy zniknęło przerażenie. Wskazałem jej ruchem głowy aby zabrała stąd dziewczynę. Wykonała to o co ją poprosiłem. 

- Wezwij radę szkoły - powiedziałem do Dan'ego, który kiwną głową i wziął swój telefon. Wykonał szybkie połączenie do szkoły, w tym czasie podszedłem do ojca dziewczyny. Z tego co mówił mój ojciec to na każdej szabli znajduje się podpis Anioła, do którego ona należy. Na rękojeści był podpis: Damon
- Nie, nie, nie, nie, nie - szepnąłem i przejechałem ręką po włosach. Szybko zatarłem podpis ręką i odszedłem od mężczyzny. W tym momencie do pomieszczenia wszedł Victorious wraz z profesor Marsch. 
- Co się tutaj stało? - zapytał i spoglądał to na matkę, to na ojca, to na nas. 
- Nie mamy pojęcia, kiedy tu przyszliśmy oni już tak leżeli. Widać, że od dawna, ich ciała zaczynają się rozkładać - powiedziałem. 
- Co z Rose? - zapytała profesorka. 
- Nie najlepiej, nie codziennie widuje się rodziców w takim stanie - odpowiedział Dan. John podszedł do ojca dziewczyny i dotknął jego dłoni, która była zaciśnięta w pięść. Wypadła z niej karteczka, którą podniósł i rozłożył. Spojrzał na profesor Marsch znacząco. 
- John, co tam jest napisane? - zapytała. 
- Rose idę po ciebie - odpowiedział. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. 
~*~
-Kto, do jasnej cholery, idzie po nią? - zapytałem kiedy w okół nas panowała cisza. 
- Dan pójdź sprawdzić co z Rose i Olivią - skierował się do chłopaka, którego już po chwili nie było. 
- Kto po nią idzie? - ponowiłem pytanie. 
- Zayn, proszę, odpowiedz mi na pytanie. Kochasz ją? - zmarszczyłem brwi i przejechałem dłonią po twarzy. 
- Co to ma do rzeczy? 
- Kochasz? - naciskał. 
- Tak, ale nie rozumiem jakie to ma znaczenie - odpowiedziałem. 
- Nie możesz jej pozwolić aby dowiedziała się cokolwiek co teraz powiem, dobrze? - pokiwałem głową - Jak pewnie wiesz  prawie dwa tysiące lat temu doszło do bitwy między Aniołami a Upadłymi. Wygraliśmy, jednakże nie zabiliśmy ostatniego z nich. Ojciec Rose w największej mierze przyczynił się do ich zagłady. Teraz chcą się zemścić. - powiedział. 
- Co ma wspólnego z tym Rose? - usiadłem na kanapie i wpatrywałem się w mężczyznę. 
- Nie rozumiesz? Rose jest jego córką, nie bez powodów jej skrzydła są takie, a nie inne. Kiedy jej ojciec zabił najpotężniejszego z nich, część jego energię, nie wiem jakim cudem, ale jego moc przeszła na Rose. - powiedział. - Dlatego chcą Rose, chcą aby to ona zakończyła wojnę, ale na ich korzyść. 
- Będę ją chronił. - powiedziałem i wstałem z miejsca,. 
- Wiem to Zayn. - uśmiechnął się. - Rękojeść jest zamazana, nie wiemy kto to zrobił. 
- Będziecie mnie informować? - zapytałem, a ten pokiwał głową. - Pójdę do Rose. 
Udałem się na dwór gdzie wszyscy siedzieli na huśtawce. Usiadłem obok dziewczyny i przytuliłem ją. 
- Będzie dobrze, Rosie, musi być - szepnąłem i pocałowałem ją we włosy. 


~Rose~

*dwa dni później* 

Obudziłam się, chodź najchętniej to nie wychodziłabym z łóżka. Udałam się do łazienki, gdzie po porannych czynnościach ubrałam się w czarne rurki, zieloną koszulę i czarny sweterek. Do tego założyłam czarne trampki. Po rozmowie z dyrektorem pozwolił mi abym mogła ubrać czarne ubrania. Huraa, jakieś pozytywy. Zabrałam torbę i wyszłam z pokoju. Udałam się na stołówkę, wzięłam sobie koktajl i udałam się do stolika przyjaciół. 
- Cześć - mruknęłam. 
- Cześć - odpowiedzieli chórem. 
- Jak się czujesz Rose? - zapytała Jenny. 
- Mam prośbę, przestańcie wreszcie mnie pytać jak się czuje, co u mnie. Odpowiedź zawsze będzie taka sama. Jest do dupy, ktoś zarżną moich rodziców i to w brutalny sposób. W dodatku wciąż mam koszmary, nie mogę spać.  Po czymś takim nie może być dobrze. - powiedziałam zdenerwowana i wyszłam stamtąd. Ugh.. mam już serdecznie dość. Nic nie jest dobrze i to jest najgorsze. Udałam się w kierunku szatni, gdzie przebrałam się w strój i poszłam na lekcje latania. 
- Rose, w porządku? - zapytała profesorka. Wciągnęłam mocno powietrze i bez słowa ją wyminęłam. Stanęłam między uczniami i czekałam na rozpoczęcie lekcji. Poczułam jak ktoś łapie mnie w talii i przyciąga do siebie. Wiedziałam kto to... Zayn. Odwróciłam się do niego, jednak ten wciąż mnie nie puszczał. 
- Co? - zapytałam. 
- Nic. - wzruszył ramionami. - Ale wiesz chyba komuś należą się przeprosiny, naprawdę wszyscy się o ciebie martwimy i dziwisz się, że pytamy co z tobą. Widzimy w jakiej jesteś rozsypce i chcemy ci pomóc. Chcemy, żebyś wiedziała, że jesteśmy z tobą. - powiedział miękko, a ja westchnęłam. 
- Dlaczego zawsze masz racje? - zapytałam. 
- Kwestia wieku - zaśmiał się na co zdzieliłam go w ramię. 
- Więc co musisz zrobić? - spojrzał na mnie. 
- Nie zaczyna się zdania od "więc" - powiedziałam z uśmiechem. 
- Nie czepiaj się, czyli co musisz zrobić? - ponowił pytanie. Już przyzwyczaiłam się do tego, że on zawsze patrzy mi w oczy. 
- Przeprosić. Marsch też? - zapytałam. 
- Nie - szepnął mi do ucha na co obydwoje się zaśmialiśmy. - Śmiejesz się, to dobrze. 
- Dzięki tobie - uśmiechnęłam się lekko. 
- Jestem cudowny - pokazał rząd zębów. 
- I skromny. 
- To też - powiedział i pocałował mnie w policzek. Uwielbiam go.