wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 7

~Rose~

Ktoś może pomyśleć, że oszalałam, że nie szanuję moich rodziców. Jednak, zawsze kiedy coś obiecuję, to dotrzymuję danego słowa. Obiecałam Zaynowi, że pójdę z nim na bal i to zrobię, chociażby po to, żeby tam być.
- Rose, jak nie dasz rady, to wiesz, że nie musisz iść - powiedziała Liv.
- Wiem Liv, ale obiecałam, a ja zawsze obietnicy dotrzymuję. Po za tym to może chociaż na chwilę oderwę się od tego wszystkiego. - westchnęłam, kiedy siedziałam przy toaletce, a dziewczyny robiły mi makijaż. Mimo wszystko denerwowałam się, bo nigdy nie byłam na balu.
- Nie denerwuj się, wszystko będzie dobrze - powiedziała z uśmiechem Jen, kończąc moją fryzurę.
- Łatwo mówić, nie chcę przynieść mu wstydu - mruknęłam.
- Dziewczyno, co ty gadasz? Jesteś śliczna, a Zaynowi to szczena opadnie kiedy cię zobaczy. - zaśmiały się.
- Jasne, jasne.
- Gotowe - powiedziała z uśmiechem Liv i odsunęła się ode mnie. Wstałam i podeszłam do lustra. Obejrzałam się i lekko mnie zatkało. Wyglądałam naprawdę ładnie, wręcz uroczo. Sukienka, która była bardzo dziewczęca, do tego delikatny makijaż i włosy upięte na bok. Uśmiechnęłam się lekko.
- I jak? - zapytała Jenny.
- Super - odpowiedziałam z zachwytem. - Dziękuję, jesteście najlepsze. - uśmiechnęłam się do nich. Usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
- Chyba twój książę przyszedł - zaśmiała się Olivia, przez co rzuciłam w nią poduszką i co najlepsze kiedy otwierała drzwi ta poduszka walnęła ją w głowę. Wywołało to u nas atak śmiechu.
- Jest Rose? - zapytał Zayn, kiedy już uspokoiliśmy się.
- Jest, jest. - zaśmiała się dziewczyna przy drzwiach, Jen popchnęła mnie do przodu, tak, że znalazłam się przed Mulatem.
- WOW... wyglądasz przepięknie - powiedział, na co się lekko zarumieniłam.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko.
- Idziemy? - wystawił mi ramię, które chwyciłam i wyszliśmy z pokoju. Udaliśmy się w kierunku bramy. Przeszliśmy przez nią i znaleźliśmy się przed willą, tak willą. Mocniej ścisnęłam ramię chłopaka, na co złapał mnie w pasie i przysunął do siebie.
- Spokojnie, to nic takiego - szepnął mi do ucha. Pokiwałam głową, a moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, kiedy czułam jego oddech na karku. Skierowaliśmy się w stronę wejścia do środka, przed którym stała dość młoda kobieta. Wyglądała na mniej więcej 30 kilka lat. Jej długie, hebanowe włosy, które tworzyły loki, świetnie podkreślały jej nieskazitelną cerę, błękit oczu przyciągał, a czarujący uśmiech powalał. Po raz kolejny zastanawiałam się co tutaj robię.
- Cześć Zayn - uśmiechnęła się promiennie na widok mojego towarzysza.
- Witaj Lucy, miło cie widzieć - odwzajemnił gest, ale to nie był jego prawdziwy uśmiech. - Poznaj proszę Rose, moją przyjaciółkę. - wskazał na mnie. Kobieta przeniosła wzrok na moją osobę i zlustrowała mnie wzrokiem.
- Miło mi cie poznać, nazywam się Lucy Salvatore i wraz z mężem organizujemy ten bal. - wyciągnęła w moją stronę dłoń, którą uścisnęłam.
- Rose Brown, miło mi panią poznać - uśmiechnęłam się lekko.
- Jaka pani, mówi mi Lucy - zaświergotała. Spojrzałam na Zayna, który przewrócił oczami.
- Pozwolisz, że wejdziemy - powiedział i bez słowa wyminął kobietę.
- Ciekawa osobowość - powiedziałam, na co się zaśmiał.
- Poczekaj aż poznasz moje siostry. - wskazał ręką na trzy pięknie dziewczyny. Podeszliśmy w ich stronę, a te od razu rzuciły się na mojego towarzysza. Podeszła do mnie kobieta, która musiała być mamą Zayna. Są do siebie nawet podobni.
- Miło mi cię poznać, mam na imię Patricia. - uśmiechnęła się i podała mi dłoń, którą uścisnęłam.
- Mnie również miło panią poznać, jestem Rose - odwzajemniłam gest.
- Wiem, Zayn mówił nam o tobie - spojrzałam na nią pytająco - kiedy rozmawialiśmy przez telefon. Przykro mi z powodu rodziców.
- To nie pani wina - uśmiechnęłam się lekko, na co kobieta pokrzepiająco ścisnęła moją dłoń, aż mi się miło zrobiło.
- Dziękuję - posłałam jej promienny uśmiech.
- Ależ nie ma za co kochanie.
- Rose, poznaj moje siostry to jest Doniya, Waliyha i Safaa. - skazał po kolei na dziewczyny.
- Cześć - powiedziałam nieśmiało, ugh, zawsze tak musi być. Dziewczyny podeszły do mnie i każda z nich mnie przytuliła, co było miłym zaskoczeniem.
- Śliczna sukienka, zresztą ty też jesteś śliczna - powiedziała Waliyha. Zarumieniłam się lekko.
- Dziękuję.
- Zayn, skąd tyś wziął taką dziewczynę? Serio ze świecą szukałeś? - zapytała Doniya. Przysięgam, że moja twarz teraz jest pewnie purpurowa.
- Doniya - chłopak spojrzał na siostrę wymownie. Podszedł do mnie  i objął mnie w talii. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Zatańczymy? - szepnął mi do ucha. Moja miny wyrażała " serio, chcesz żebym się ośmieszyła?". - Chodź - pociągnął mnie za sobą i udaliśmy się na środek. Zayn złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie, drugą ręką chwycił moją i zaczął pomału tańczyć. Dobrze, że lecą same ballady.
- Zayn, ja nie umiem tańczyć - mruknęłam, na co usłyszałam jego dźwięczny śmiech. Wykonałam obrót przy jego pomocy.
- Widzisz? Właśnie tańczysz - wyszczerzył się do mnie.
- Matko, jak kulawy pies, a nie, nawet on by lepiej się ruszał niż ja. - spojrzał mi w oczy, w których było czyste rozbawienie.
- Jesteś urocza. - powiedział, na co znów strzeliłam buraka. Uderzyłam go w ramie, na co się zaśmiał.
- Malik, znów mnie zawstydzasz - warknęłam.
- Ojj, Rosie się wkurzyła - powiedział głosem dziecka. Zrobiłam naburmuszoną minę i wyrwałam się z jego objęć, odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Udałam się w kierunku ogrodu, gdzie także byli goście. Skierowałam się w stronę altanki, po drodze zgarnęłam szklankę soku. Oparłam się o barierkę i podziwiałam krajobraz, który ukazywał piękne góry, które wspaniale prezentowały się na tle zachodzącego słońca. Poczułam jak coś dotyka moich ramion. Zauważyłam marynarkę Zayna. Objął mnie w talii i przytulił.
- Rosie, obraziłaś się? - zapytał, a właściwie to szepnął do mojego ucha. Nie odpowiedziałam.
- Przepraszam, Rosie. - czułam jego oddech na karku, przez co włoski stanęły mi dęba. Po chwili pocałował mnie w kark. Czekaj, co? ON MNIE POCAŁOWAŁ W KARK. Poczułam dreszcze na całym ciele, a na mojej twarzy pojawiły się wypieki. Odwrócił mnie w swoją stronę i cmoknął w nos. Matko, ja zejdę z tego świata.
- To jak? - spojrzał w moje oczy, jego tęczówki po raz kolejny mnie zahipnotyzowały.
- Matko, na zawał zejdę - szepnęłam, na co cmoknął mnie w czoło i przytulił do siebie, cicho się śmiejąc.
- Zayn? - usłyszeliśmy za plecami, niechętnie oderwałam sie od Mulata, który odwrócił się w stronę głosu.
- Cześć Damon - powiedział i przytulił chłopaka, wiecie, tak po "męsku".
- Nie przedstawisz mnie? - spojrzał na mnie lustrując mnie wzrokiem, następnie oblizał usta. Pozwólcie, że tego nie skomentuję.
- Damon to Rose, Rose to mój kuzyn Damon - niechętnie przedstawił nas sobie, podałam mu dłoń, którą chwycił i ucałował, na co wywróciłam oczami.
- Miło mi cie poznać - powiedziałam miło.
- Mnie również, Rose. - odpowiedział uśmiechając się zadziornie. Już go nie lubię. - Zatańczymy? - spojrzałam na Zayna, któremu ta propozycja równie bardzo nie podobała się co mnie.
- Z chęcią - uśmiechnęłam się sztucznie i podałam mu dłoń. Chwycił ją i udaliśmy się na środek. Jedna dłoń położył na mojej talii, a drugą chwycił moją dłoń. Zaczęliśmy się bujać w rytm muzyki.
- Długo się znacie z Zaynem? - zapytał, spojrzałam na niego.
- Jakiś czas - odpowiedziałam wymijająco.
- A może opowiedział ci o sobie, wiesz tytuł upadłego to duża rzecz. - uśmiechnął się półgębkiem.
- Wiem jak Zayn stał się upadłym. - mruknęłam. Nie rozumiałam do czego ma doprowadzić ta rozmowa.
- I nie uciekłaś? Wszystkie inne tak robiły - powiedział.
- Ja to nie inne, okey? O co ci w ogóle chodzi? - zapytałam patrząc mu prosto w oczy, za odważnie jak na mnie, ale mnie dupek zdenerwował.
- Powinnaś uważać na niektórych, bo może ci się coś stać - powiedział i złapał mnie za tyłek. Przepraszam bardzo, że za co? Wyrwałam się z jego uścisku i długo nie myśląc dałam mu w twarz. Tak, Rose Brown dała jakiemuś chłopakowi w twarz. Co ta szkoła ze mną robi. Złapał się za policzek z uśmiech.
- Niezły prawy sierpowy, kotku. - powiedział tym swoim uwodzicielskim. W jednej chwili znalazły się obok mnie Zayn.
- Damon, co ty wyprawiasz? - zapytał z jadem w głosie.
- Pilnuj swojej lali Zayn, bo możesz się z nią pożegnać za niedługo - powiedział i odszedł jak gdyby nigdy nic. Co za palant.
- Chodźmy stąd - szepnął do mojego ucha. Pokiwałam głową i razem udaliśmy się z powrotem do domu. Pożegnałam się z rodziną chłopaka, obiecując, że jeszcze się spotkamy i wyszliśmy z posiadłości. Weszliśmy przez portal i znaleźliśmy się w szkole. Zayn odprowadził mnie pod same drzwi.
- Dziękuję, że ze mną poszłaś i przepraszam za Damona. - powiedział i podrapał się po karku.
- To ja dziękuję, za miły wieczór i za to, że mogłam chodź przez chwilę zapomnieć o ostatnich wydarzeniach - uśmiechnęłam się. Rozłożył ręce, co było znakiem abym się przytuliła. Pocałował mnie w czoło i położył podbródek na mojej głowie. Przez chwilę trwaliśmy w takim uścisku. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy.
- Dobranoc, Zayn - powiedziałam i pocałowałam chłopaka w policzek.
- Dobranoc Rosie - odpowiedział z uśmiechem, weszłam do pokoju i od razu skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę. Ułożyłam się na łóżku i oddałam się krainie Morfeusza.

~Zayn~

Spod drzwi dziewczyny udałem się do dyrektora. Nie wiem co planuje Damon, jednak muszę dbać o to, aby Rosie była bezpieczna. Uwielbiam w niej to jak reaguje na mój dotyk, moje słowa i czyny. Jest urocza. Stanąłem przed drzwiami do gabinetu Johna i zapukałem. Kiedy drzwi otworzyły się przede mną wszedłem do środka. Mężczyzna siedział przy swoim biurku, kiedy usiadłem na przeciwko niego spojrzał na mnie.
- Witaj Zayn, jak tam bal? - zapytał.
- W porządku - westchnąłem - ja wiem kto zabił rodziców Rose - mruknąłem.
- Kto?
- Damon. Kiedy spojrzałem na rękojeść był tam jego podpis, tyle, że go zamazałem. Nie chciałem tego mówić, bo myślałem, że ktoś mógł to zrobić z jego szabli. Jednakże dzisiaj przekonałem się, że Damon ma coś wspólnego z tym wszystkim.
- Po czym to wywnioskowałeś?
- Kazał mi pilnować Rose, bo wkrótce może mi ja odebrać.
- Będziemy ją obserwować na każdym kroku, a ty musisz sprawić aby czuja się bezpieczna. - kiwnąłem głową.
- A czy wy już coś wiecie? - zapytałem.
- Wciąż sprawdzają i szukają niedługo mamy zebranie rady, która znów została powołana do życia. Wtedy dowiem się więcej i powiem ci tyle ile będę mógł.
- Dziękuję. Ja już pójdę, miłej nocy - wstałem i skierowałem się do drzwi.
- Wzajemnie - usłyszałem jeszcze i wyszedłem z gabinetu. Udałem się do swojego pokoju, gdzie po szybkim prysznicu oddałem się w krainę snów.

~Jenny~

*Trzy dni wcześniej*

Zsiedliśmy z motoru, który zaparkowałam przed galerią handlową. 
-Jak ty możesz jeździć tą diabelską maszyną?!-krzyknął podchodząc do mnie.
-Normalnie.-wzruszyłam ramionami.-Przecież jesteśmy... no wiesz... więc chyba nie możemy zginąć?
-Możemy, ale tylko przez przebicie serca mieczem, szablą, nożem lub cokolwiek innym z czystego złota lub srebra albo przez odpowiednie środki.
-Jakie na przykład?-weszliśmy do środka.
-Mamy ogromne uczulenie na liście pokrzywy czarnej, jeśli je zjemy albo wypijemy sok z niej umieramy natychmiast.
-Dlaczego akurat ta roślina?
-Tego nie wie nikt, ale to ulubione kwiaty upadłych.-ostatnie słowa szepnął mi do ucha.
-Oni też od niego umierają?-szepnęłam.
-Nie, oni od soku białej lilii.
-Mhm...-weszliśmy do mojego ulubionego sklepu.
Zaczęłam przeglądać męskie ubrania. Wybrałam kilka i kazałam Liam'owi je przymierzyć. Na pierwszy zestaw się skrzywił. Nie dziwiłam się. Od zawsze ubierał się na biało, a teraz ja mu daję same ciemne cichy, ale tak musi wyglądać. Szczerze przyznaję, że w granatowych jeansach wygląda cudnie. 

Podeszliśmy do kasy z wybranymi ubraniami. Zestaw Liam'a na dzisiaj prezentował się tak: granatowe jeansy, biała koszulka, czerwona bluza i na to skurzana czarna kurtka. Laska za lady pożerała wzrokiem mojego przyjaciela, co trochę mnie zezłościło.
-Należy się 100 dolarów i twój numer telefonu.-uśmiechnęła się zadziornie i puściła mu oczko.
Pff... głupia blondyn lafirynda! Te jej zachowanie jest żałosne...
-Proszę, a numer może później.-podał należne pieniądze i odeszliśmy.
Wyszliśmy z galeri i poszliśmy na parking. 
-Jen, mam jedno pytanie.
-Słucham uwarznie.
-Gdzie ja się mam przebrać?
-Jak chcesz możesz tu.-zaśmiałam się, ale jemu do śmiechu nie było.-Przebierzesz się u Lindsay. Wsiadaj w końcu, moi rodzice kończą pracę za godzinę!
-Okej, okej.-przewrócił oczami i wsiadł.
Odpaliłam silnik i ruszyłam. Mknęłam przez ulicę miasta czując wiatr we włosach. Liam strasznie się bał. Mogłam to wywnioskować z jego jęków kiedy przyśpieszałam. Nie wiedziałam czego on tak się boi! Przecież jest praktycznie nieśmiertelny! Skręciłam w prawo na skrzyżowaniu, gdzie znajdowała się dzielnica Lindsay. Przejechałam obok kilku domów i zatrzymałam się. Zsiedliśmy z motoru, po czym zaczęłam go prowadzić, ponieważ dźwięk silnika słychać z daleka, a my chcemy wślizgnąć się niezauważenie do piwnicy mojej przyjaciółki. Stanęłam na parkingu przed domem Linds. Przeszliśmy szybko na tyły domu. Otworzyłam drzwi prowadzące do piwnicy za pomocą klucza i weszliśmy do środka. Zapaliłam światło i rozejrzałam się dookoła. Dawno mnie tu nie było.
-Przebieraj się, a ja poszukam pucharów.-powiedziałam i zaczęłam się rozglądać.
Wyszukiwałam pudełek po butach, bo tam właśnie razem z Lindasy chowałyśmy moje trofea. Spojrzałam na metalową szafę. Ostrożnie ją otworzyłam. Na pierwszej pułce było pełno kartonowych pudeł. Wzięłam jedno z nich i otworzyłam. W środku tak jak się spodziewałam był metalowy puchar. Dostałam go na 1 rocznicę mojego pierwszego wygranego wyścigu. Łza się w oku kręci. Schowałam nagrodę do torby i poszukałam następną. Wzięłam ich 3. 
-Jenny idziemy do Lindsay?-zapytał za moimi plecami.
-Tak, tak, już.
-Na pewno chcesz abym namieszał jej w głowie? To może mieć trochę skutki uboczne.
-Tak.-westchnęłam i ruszyłam do wyjścia.
Za mną podążał Liam. Zamknęłam drzwi i przybrałam niewidzialny wygląd. Przeszliśmy do drzwi wejściowych. Państwo Ronney pracują do późna, więc obejdzie się bez jakich kolwiek tłumaczeń i nie porozumień. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam. Odeszłam, a na moje miejsce wszedł Liam. Po chwili drzwi otworzyłam wysoka brunetka.
-Cześć?-przywitała się niepewnie.-W czym mogę służyć?
-Mogę wejść? Chciałbym z tobą porozmawiać.
-No dobrze?-uniosła jedną brew.-Zapraszam.-otworzyła szerzej drzwi.
Szybko weszłam do środka, a za mną Liam i Lindsay.
-My się znamy?-zapytała przechodząc do salonu.
-Jestem Liam, chłopak Jenny.-spojrzał jej głęboko w oczy.
-Jen nie miała chłopaka.-niespuszczała z niego wzroku.
-Ależ tak, jestem nim ja.-jego tęczówki stały się czarne.-Nie pamiętasz? Byłem jednym z uczestników wyścigów.
-Nie przypominam sobie...
-Kiedy przegrałem pogratulowałem Jenny i zaprosiłem na randkę, ty byłaś przy tym.-oczy bruneta wypełniła czerń.-Przypomnij sobie...-szepnął.
Spojrzałam na twarz przyjaciółki. Jej cera momentalnie zbladła, a oczy roszerzyły się do granic możliwości. Chłopak zetknął ich czoła i wypowiedział cicho jakieś słowa. Odsunął się od niej. Lindsay miała zamknięte oczy, ale gwałtownie je otworzyła.
-No tak, już pamiętam! To o czym chciałeś porozmawiać?
-Jak się czujesz po śmierci Jen?
-Nie jest najgorzej, ale dobrze też nie jest... a u ciebie?
-No w sumie jest mi ciężko, ale często o niej myślę.
-Tor nie jest już taki sam bez niej...
-A jej brat? 
-Fabian?
-No tak, co u niego?
-Nie wiem dokładnie, ponoć się załamał po śmierci Jenny...
-Mhm, wiesz muszę już lecieć i miło cię było znowu zobaczyć.-uśmiechnął się do niej.
-Oks, do zobaczenia, mam nadzieję.-przytuliła bruneta na pożegnanie.
-Do zobaczenia!-wyszedł, a ja za nim.
Wsiadł na motor. Odpalił silnik i ruszył. Pobiegłam za maszyną, która zatrzymała się jeden dom dalej. Usiadłam na miejscu kierowcy i przybrałam widzialną postać.
-Jesteś gotowy, aby poznać moich rodziców?-zapytałam zanim ruszyłam.
-Mam się bać?
-Mamy broń w domu, a tata nie pochwalał związku przed skończeniem szkoły.-zaśmiałam się.
-Oj...-mruknął na co ruszyłam.
Minęłam kolejne dzielnice. Trochę to zajęło, bo mieszkałam po drugiej stronie miasta. Zatrzymaliśmy się przed zakrętem porowadzącym do mojej dzielnicy. Zamieniliśmy się miejscami i ruszyliśmy ponownie. Liam'owi całkiem nieźle szło, myślałam że będzie gorzej. Podczas jazdy kolejny raz stałam się niewidzialna. Zatrzymaliśmy się na podjeździe mojego domu. Wyłączył silnik i szybkim krokiem podszedł do drzwi. Podałam mu moją torbę, która w jego rękach znów stała się widzialna. Zadzwonił. Po kilku chwilach drzwi otworzyła blondynka po 40-stce. Widząc moją mamę chciałam ją przytulić i powiedzieć jej że jednak żyję.
-Dzień Dobry. Pan do kogo?-zapytała zdziwiona.
-Dzień Dobry proszę pani, ja do państwa.
-Do nas?-skinął głową.-W takim razie zapraszam.-zachęciła go ruchem ręki.
Szybko przeszłam obok rodzicielki i weszłam do środka. Usiadłam na kanapie w salonie. Liam zajął miejsce obok mnie.
-Tom! Zejdź na chwilę! Mamy gościa!-krzyknęła siadając na przeciwko.
Nie wyglądała najlepiej. Była bardzo chuda, wyglądała jakby nie spała dobre dwa tygodnie, oczy miała podpuchnięte i widać, że nie miała na nic siły.
-Dzień dobry młody człowieku, co cię do nas sprowadza?-zapytał tato siadając obok mamy.
-Może najpierw się przedstawie. Nazywam się Liam Payne.
-Ja jestem Tom Richardson, a to moja żona Megan.
-Miło cię poznać, ale nadal nie rozumiem dlaczego przyszedłeś.-powiedziała z trudnością.
-Chciałem państwu wyznać prawdę.
-Na jaki temat?-zapytał zainteresowany tata.
-Chodzi o waszą zmarłą córkę, Jenny.
-Tak?-ojciec najwyraźniej umierał z ciekawości.
-Jen brała udział w wyścigach motocyklowych.
-Co proszę?-zdziwiła się mama.
-To niemożliwe! Jenny nigdy nie wsiadłaby na motor!-dodał.
-To prawda, mam nawet dowody.-otworzył torbę i wyjął z niej trzy puchary.
Rodzice wzieli je do ręki i zaczęli czytać co jest napisane na przedmiocie.
-Nagroda za I miejsce w wyścigu na 100 km.
-Puchar za I miejsce w wyścigu na 125 km.
-Puchar za I miejsce w wyścigu akrobatycznym.
-Też jeździłem w tych wyścigach.-uśmiechnął się delikatnie.
-Skąd to masz?-zapytała ze łzami w oczach.
-Jenny chowała to u mnie i u Lindsay, miała tego o wiele więcej.
-Jak długo to robiła?-zapytał ojciec obserwując uważnie nagrodę.
-2 lata.
-Kim ty dla Jen byłeś, skoro przetrzymywałeś jej puchary?
-Byłem jej chłopakiem.-wymruczał.
-Co?! Co jeszcze przed nami ukrywała?!-mama się rozpłakała.
~Powiedz, że tylko wyścigi.- powiedziałam w jego głowie.
-Jenny tylko się ścigała, niech się państwo nie denerwują.-uspokoił ich.
-Długo byliście razem?
-Ponad pół roku.
-Ona była taka młoda...-szlochała mama.-Dlaczego to robiła? Przecież miała przed sobą całe życie!-krzyknęła i pobiegła na górę do mojego pokoju.
-Przepraszam za żonę, od śmierci Jenny często płacze i nie panuje nad emocjami.
-Rozumiem. A pan? 
-Jest ciężko... w domu bez niej jest tak jakoś smutno i cicho...
-Fabian, jak on się czuję?
-Zamknął się w sobie. Nie potrafi znieść, że to ona zginęła, a nie on. Obwinia się, bo pozwolił jej prowadzić.
-To znaczy, że motor, którym jechali był Fabiana? 
-Nie wiem. Może Jen albo jego kolegi. Zależało ci na mojej córce?
-Bardzo, nawet do dziś łudzę się, że ona jednak żyję...
-Ja też. Myślę, że jest w Nowym Yorku gdzie miała rozpocząć liceum...
-Wiem, mówiła mi o tym.
Wstałam i poszłam na górę. Drzwi od mojego pokoju były uchylone. Otworzyłam drzwi szerzej i weszłam do środka. Mama płakała nad moim zdjęciem. Usiadłam na podłodze obok niej. Chciałam ją przytulić żeby przestała płakać, ale nie mogłam. Wysłałam do jej głowy: "Kocham cię i przestań płakać". Wyszłam z pokoju. 
~Czas się zmywać...- powiedziałam w jego głowie.
~Okej, mogę ja prowadzić?
~Już się nie boisz?
~Nie. Przecież nie umrę.
~Musimy jeszcze wstąpić w jedno miejsce...
~Spoko, wychodzę idź przede mną.
Zbiegłam szybko po schodach i szłam przed Liam'em. Wyszliśmy z domu i wsiadliśmy na motor. Chłopak odpalił maszynę i ruszyliśmy. 
-Gdzie jedziemy?
-Na cmetarz.
Wytłumaczyłam brunetowki całą drogę, aby dotrzeć w odpowiednie miejsce.

Podróż zajęła nam jakieś 30 minut. Cmentarz jest poza miastem, więc było trochę drogi do pokonania. Weszliśmy na teren cmentarza. Zaczęliśmy szukać mojego grobu. Po kilku minutach znaleźliśmy. Nagrobek był piękny. Pomnik był zadbany, kwiatami w wazonie były białe goździki i niebiekie tulipany. Zastanawiało mnie tylko jedno... czy moje ciało tam leży?
-Liam?
-Tak?
-Czy... ja... znaczy moje ciało... jest w trumnie?
-Tak. 
-Jak to jest możliwe? Przecież ja stoję tu, żywa! Oddycham!
-To jest twoje anielskie ciało, a tam leży ludzkie. To jest możliwe.
-Chodźmy już...-westchnęłam i udałam się do wyjścia.

 * Teraźniejszość*
Siedziałam w pokoju powtarzając materiał z lecznictwa. Nagle usłyszałam pukanie.
-Proszę!-krzyknęłam.
-Hej Jen.-przywitał się uśmiechnięty Dan.-Jak tam po spotkaniu z rodzicami?
-Cześć Dan, normalnie.
-Wszystko u nich w porządku?
-U taty tak, gorzej z mamą i bratem...
-Aż tak bardzo zdołowani?
-A żebyś wiedział. Mama jest zrozpaczona, a Fabian ma depresje.
-Oj nie dobrze...
-Byłam nawet na cmentarzu.
-Nie mów, że widziałaś swój grub!
-Widziałam... a ty? Widziałeś się po śmierci z rodzicami?
-Nie, ale widziałem ich z góry.
-Mhm..
-Powtarzasz lecznictwo?
-No mamy niedługo sprawdzian... ehh.-westchnęłam.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Kolejny raz się w nich zgubiłam. Zbliżył delikatnie swoją twarz. Poczułam jego miętowy oddech. Uśmiechnęłam się i przysunęłam jeszcze bliżej zamknęłam oczy. Usłyszałam trzask i jakieś krzyki. Od razu wstałam i podeszłam drzwi balkonowych. 


3 komentarze:

  1. Super! Ciekawe, co tam się stało? Może Liam ich podsłuchiwał? hahaha czekam na nexta Dominika :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział zajebisty!
    Chyba przeczytam Liama Alto ta jego była co grozila Jenny!
    Czekam na następny!
    Kocham :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebisty z niecierpliwością czekam na next ~~Cleo

    OdpowiedzUsuń