niedziela, 12 października 2014

Rozdział 17

~Rose~ 

- Rose? Wszystko w porządku? - szybko starłam napis na lustrze.
- Tak - odwróciłam się do dziewczyny - Idziemy?
- Tak - powiedziała niepewnie przyglądając mi się. Olivia wyszła pierwsza, a ja zaraz za nią. Skierowałam się na stołówkę, gdzie zabrałam tylko mus jabłkowy. Ruszyłam w kierunku wyjścia i w jednym momencie stanęłam jak wryta. W drzwiach pojawił się Zayn. Przez chwilę staliśmy i patrzyliśmy na siebie. Czułam jakby czas się zatrzymał. Wpatrywałam się w jego oczy, które mimo odległości doskonale widziałam. Nawet nie wiem, w którym momencie mus wypadł mi z dłoni. Dzięki czemu oderwałam się od chłopaka. Szybko podniosłam opakowanie i skierowałam się w stronę wyjścia ze stołówki. Kiedy przechodziłam obok spojrzałam w jego oczy, które ukazywały ból. Mimo to, szybko oddaliłam się z miejsca nie odwracając się.

~Zayn~

Cóż, to chyba nie był dobry pomysł. Westchnąłem i skierowałem się w stronę stolika z moimi przyjaciółmi, o ile jeszcze mogę ich tak nazywać. Stanąłem przed nimi i uśmiechnąłem się niepewnie.
Pierwsza podeszła do mnie Liv, która przytuliła mnie z całych sił.
- Miło cię widzieć - wyszeptała do mojego ucha, przez co mocniej ją objąłem.
- Ej, ej kolego. To moja dziewczyna - zaśmiał się Dan. Podszedł do mnie i przytulił "po męsku".
- Cześć Zayn - podszedł do mnie Liam i po raz kolejny się przywitaliśmy. Spojrzałem na Jen, której oczy były barwy czerwonej.
- Jen? - zapytałem, na co ta się jedynie szeroko uśmiechnęła. Podeszła do mnie i właściwie to rzuciła mi się na szyję. Zaśmiałem się i mocno przytuliłem brunetkę do siebie. Odsunęliśmy się od siebie. Dopiero teraz zauważyłem jeszcze jednego chłopaka, który bacznie mi się przyglądał.
- Zayn, poznaj Fabiana - mój brat. Fabian, to Zayn nasz przyjaciel - przedstawiła nas Richardson. Uścisnąłem brunetowi dłoń i skinąłem głową.
***
Siedzieliśmy w ogrodzie nad stawem. Mieliśmy wolne popołudnie przez co mogliśmy spokojnie porozmawiać.
- Co się z tobą działo? - zapytała Olivia, wszyscy spojrzeli na mnie wyczekująco.
- Po tym jak, hmm... Po tym co się wydarzyło nie miałem odwagi się z wami spotkać. - wyznałem.
- Nikt się tego nie spodziewał - przyznała Jen - Jednakże to nie jest twoja wina. Każdy z nas by postąpił tak samo - na jej słowa wszyscy pokiwali głowami.
- Mimo wszystko to niczego nie zmienia - odezwał się Dan - my może byśmy tak właśnie zrobili, ale nie Rose. Ona wolała by żeby już ją skrzywdzili niż żeby miała zdradzić kogokolwiek z nas.
- Rose i jej pieprzone bohaterstwo - prychnęła Jennifer.
- Nie wiesz jak to jest stracić tych, którzy byli dla ciebie najważniejsi. - odezwałem się - Nawet nie wyobrażacie sobie ile razy chciała się poddać, tak po prostu. Kiedy to wszystko na nią spadło, wcale nie było jej łatwo, zapewne nadal nie jest. Jest zamieszana w coś czego nie chce.
- Ale nie powinna zrobić z siebie takiej pokrzywdzonej - upierała się przy swoim.
- Jen ma rację - usłyszeliśmy za plecami - Jak mogę robić z tego wszystkiego taki kłopot. Przecież to normalne, że ktoś każdego dnia próbuje cie zabić. Macie racje, ja bym za was własne życie oddała. Szkoda tylko, że to nie działa w drugą stronę. - Za nami stała Rose, we własnej osobie.

~Rose~

- Jen ma rację. Jak mogę robić z tego wszystkiego taki kłopot. Przecież to normalne, że ktoś każdego dnia próbuje cie zabić. Macie racje, ja bym za was własne życie oddała. Szkoda tylko, że to nie działa w drugą stronę. - wszyscy odwrócili się gwałtownie w moją stronę. Już mi nawet nie było przykro z tego powodu. Miałam wrażenie, że z dnia na dzień ci ludzie stają się mi coraz bardziej obojętni.
- To nie tak... - zaczął Dan.
- Wiesz, kiedy tutaj się zjawiłam po raz pierwszy obawiałam się, że będę sama. Nikt nie nie zaakceptuje. Jednak, gdy stanęliście na moje drodze cieszyłam się. Miałam wrażenie, że wreszcie ktoś jest podobny do mnie - inny. Jednak nawet tutaj muszę się wyróżniać. Szkoda tylko, że już nie ma nikogo kto byłby w stanie sprawić żebym czuła się inaczej. Szkoda tylko, że myliłam się w tak wielu rzeczach - mówiąc ostatnie zdanie patrzyłam w czekoladowe oczy, kiedyś powiedziałabym, że moje.Teraz są mi zupełnie obce.
***
- Czego my tak właściwie szukamy? - zapytał mnie Niall.
- Takiej wielkiej czarniej książki, którą jeśli dotkniesz to cie pierdolnie - warknęłam. Usłyszałam śmiech chłopaka, przez co na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Oj uważaj bo się przestraszę - wiedziałam, że przewrócił oczami. Usłyszałam, jakby strzał i odwróciłam się szybko. Zaczęłam się śmiać z tego co tutaj zobaczyłam. Blondyn leżał pod jednym z regałów, trzymając się za głowę. Podeszłam pod przeciwległą ścianę i podniosłam księgę, której szukaliśmy. Starłam z niej kurz i przyjrzałam się uważnie. Niby taka niepozorna a posiadała wielką moc. Podeszłam do chłopaka i podałam mu dłoń. Wstał na równe nogi, obrzucił mnie spojrzeniem.
- No co? - zapytałam.
- Ja myślałem, że ty żartujesz. - warknął, na co zaczęłam się śmiać.
- Poważnie mówiłam, a teraz co ty na to aby posiedzieć tu ze mną, szukając jakiś szczegółów na jej temat? - powiedziałam radośnie, na co spojrzał na mnie jak na idiotkę. - No proszę - zrobiłam minę szczeniaka. Westchnął.
- Dobra - mruknął za co przytuliłam go mocno.
- Dziękuję - zaśmiałam się i usiadłam przy stoliku. Zaczęliśmy przeglądać wszystkie dzienniki i tym podobne w poszukiwaniu jakiś głębszych informacji.
Po kilku godzinach trafiłam na coś ciekawego.
" Księga Upadłych to klucz do Księgi Archaniołów." - nagłówek wyglądał mniej więcej tak.
" 12 października 1659 r. 
Po raz kolejny rozmawiałem ze Stefanem, po raz kolejny nie usłyszałem nic co sprawiłoby, że posunę się dalej z poszukiwaniami. Księga Archaniołów została ukryta przez samego Gabriela. Wiedział, że znajdzie się ktoś kto będzie chciał ją odnaleźć. Nie jestem sam. Co druga istota próbuje ją odnaleźć. Jednak mam coś, czego nie ma nikt inny. Mam księgę Upadłych" 
- Masz coś? - zapytał mnie.
- Nie, raczej nie - odpowiedziałam po chwili. Szybko schowałam dziennik do torby.
- Jest już po północy, może sobie na dziś odpuścimy? - zapytał z nadzieją w głosie. Wstałam z siedzenia i z uśmiechem podeszłam do niego.
- Mam już dość, ledwo na oczy widzę - mruknęłam na co chłopak się zaśmiał. Przetelepotowaliśmy się z biblioteki. Nie była to zwykła biblioteka, wstęp do niej mieli jedynie nie liczni. Sama nie wiem jak tam weszłam ale ważnie się się udało.
- A powiedz mi dlaczego jej tak po prostu nie otworzysz i nie przeczytasz? - zapytał.
- Bo widzisz Horanku, jeśli bym to robiła, to tak szybko by mnie nie było, jak szybko bym ją otworzyła - powiedziałam.
- To znaczy?
- Tak szybko by mnie zabiła - powiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
- Uśmiechasz się?  - zdziwienie na jego twarzy jeszcze bardziej mnie rozbawiło.
- Spójrz każdego dnia walczę o przetrwanie, a dzięki niej tak szybko mogłabym przestać martwić się o cokolwiek. - wyjaśniłam
-  To po co to robisz?
- Każdy z nas ma jakiś cel w życiu, do czegoś zostaje powołany. Ja najwidoczniej muszę odnaleźć to na czym każdemu z nich zależy.
- I to właśnie w księdze jest do tego klucz - pokiwałam głową.
- Nic nie jest takie, jakie nam się wydaje.

~Jennifer~

Siedziałam na parapecie w swoim pokoju i spoglądałam w gwiazdy. Tyle rzeczy wydarzyło się w tym miesiącu... nagle zdałam sobie z czegoś sprawę. Przypomniały mi się słowa Rose. Każdego dnia walczymy o życie, a ona kilka dni temu uratowała moje. Nagle do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach. Wyszłam z pokoju i poszłam do ogrodu. Zaciągnęłam się smakowitą wonią i podążyłam za nią. Z każdym krokiem zapach stawał się coraz bardziej intensywny. Zatrzymałam się na chwilę, ponieważ poczułam jak kły wysuwają się z moich trójek. Przejechałam językiem po zębach, a woń się nasiliła. W gardle mi zaschło, a oddech przyśpieszył. Nagle usłyszałam czyjeś krzyki, więc pobiegłam w stronę przeraźliwych wrzasków. Kiedy dotarłam na miejsce zobaczyłam, że Monic leżała na ziemi, a jakiś mężczyzna wbijał w nią srebrny nóż, ale mój zwrok utkwił w ranach, z których sączyła się krew. Odgoniłam jednak coś co mnie do krwi ciągło i podbiegłam do nich. Odepchnęłam mężczyzne, który spanikowany spojrzał na mnie.
- Zostaw. Ją.-warknęłam przez zaciśnięte zęby.
- Wampiry nie mogą przebywać w niebie!-krzyknął odsuwając się powoli.
- Ja nie jestem wampirem kochany...-chwyciłam za sztylet.- A ty za to nie jesteś żywy.-wbiłam nóż prosto w jego serce.
Słysząc jego ostatni jęk podbiegłam do Monic. Podniosłam jej głowę i położyłam na kolana.
- Spokojnie Monic...-mruknęłam i położyłam dłoń na jednej z ran.
Poczułam na skórzę jej ciepłą krew, a suchość w gardle zwiększyła się trzy krotnie. Zignorowałam fakt, że miałam ochotę wyssać jej krew i wypowiedziałam cicho kilka słów, a z rany przestała się sączyć czerwona ciecz. Nagle usłyszałam wołanie mojego imienia. Odwróciłam się w jego stronę i zawołałam, aby mi pomógł.
- Jen! Jen!-podbiegł do mnie Fabian.- Słyszałem, że nie wiesz co zrobić i prosisz o pomoc...-przyklęknął obok Monic.
- Czekaj... jak to słyszałeś? Przecież mam barierę.
- Mniejsza o to! Zawołam Victorius'a...
- Nie zostawiaj mnie samej... ja... nie mogę... się... opanować...
- Nie mam zamiaru, zawołam go przez myśli.-powiedział i przymknął oczy.
Po sekundzie dyrektor pojawił się z Zayn'em i Liam'em. John spojrzał na mnie z przerażeniem, a Liam odciągnął od rannej. Malik wraz z moim "bratem" przenieśli się do skrzydła szpitalnego. Ujrzawszy swoją ręke pragnienie ponownie wróciło.
- Jennifer, wszystko w porządku?-spytał, a ja pokręciłam głową.- Przenieśmy się do mojego gabinetu.-chwycił nas za dłonie, a po chwili byliśmy już owym pomieszczeniu.- Powiedz, czujesz pragnienie?-skinęłam głową.- Urok słabnie...-wymruczał.- Reszta twojego wampirzego ja będzie się uwolniało z czasem.
- Co to znaczy?-zapytał mój chłopak.
- Umiejętności takie jak latanie, siła, szybkość i doskonały wzrok, tak jak i węch pojawi się, ale pragnienie, które było tłumione przez urok nasili się.
- A czy moje wspomnienia powrócą?-spytałam z nadzieją w głosie.
- Nie wiem tego. Zostały one wymazane lub zapieczętowane i ukryte przez urok. Jeśli pierwsza opcja będzie prawdziwa nigdy nie odzyskasz wspomnień, ale jeśli nie jest to możliwe, po przez złamanie lub zniknięcie uroku, co nastąpi już niebawem.
- Jak pokonać pragnienie?-dopytywał brunet.
- Tak jak to zrobiła dzisiaj Jen, gorzej jeśli nie będzie mogła się opanować, ale nie bierzmy tego pod uwagę. Mam też inną informację, a mianowicie... nie przeszłaś jeszcze przemiany.
- Panie profesorze wampiry przechodzą przemianę w wieku 12 lat.-dodał Liam.
- Tak dokładnie, ale Jen jest jeszcze pół aniołem, a na dodatek jej wampir został uśpiony przez urok, więc przemiana rozpoczeła się od uwolnienia daru, czyli przełamania uroku.
- Co oznacza ta "przemiana"?-spojrzałam po zgromadzonych.
-Przemiane przechodzi każdy nowonarodzony wampir. W przypadku ugryzionych zaraz po obejściu jadu po całej struktórze ciała, a dzieci wampirów 12 roku życia. Dzieci te bardzo szybko rosną i rozwijają się, a w wieku właśnie 12 wyglądają jakby miały 17. Przemniana polega na tym, że przestają oddychać, skóra robi się bledsza, oczy stają się czerwone, a wampirze umiejętności pojawijął się, ale żeby te umiejętności były muszą się żywić krwią.
- To znaczy, że muszę pić krew? Taką ludzką?
- Nie, ale ludzka krew dodaje siły. Masz szczęście, że pani Lawre ma buraczaną roślinę, której soki smakują i mają tą samą odrzywczą działalność co krew ludzka, ale zwierzęca też by się przydała, no i ludzka również.
Na tą wiadomość Liam przytulił mnie do siebie, aby dodać otuchy.

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 16

~Jennifer~

Wiecie jak to jest być całe życie okłamywanym? Nie. Ja też myślałam, że nie wiem i nie będę wiedziała, a tu proszę, taka niespodzianka! Moi rodzice naprawdę nimi nie są, a ja jestem jakimś pieprzonym pół wampirem! Gorsze od tej wiadomości jest to, że związek osób z wymiaru pod piekielnego i niebiańskiego jest zakazany! Czyli podsumowując...
Po 1 jestem pół wampem.
Po 2 mogę wylecieć ze szkoły.
Po 3 rada ma prawo oderwać mi głowę.
Po 4 i najważniejsze nie mogę być z Liam'em, tylko ze względu na prawo.
Po 5 moja druga połowa [czyt. wampir] może się w każdej chwili odezwać.
Co do sprawy 2 i 3 Victorius powiedział, że jeśli się dowiedzą jaki mam dar możliwe, że darują mi życie. Na szczęście nikt oprócz mnie, Liam'a i John'a o tym nie wie. 
Poczułam dłoń na ramieniu.
-Jesteś tego pewna?-zapytał stojąc przede mną.
-Tak, chodźmy już.-wyminęłam go i przeszłam przez bramę, która miała nas przenieść do mojego domu.
Wylądowaliśmy na przedmieściach. Przeszliśmy obok kilku budynków i stanęliśmy przed drzwiami. Schowałam się za jego plecami. Liam zapukał, a po chwili otworzyła mu... Megan.
-Och, Liam? Co ty tu robisz?-chłopak jej nieodpowiedział tylko odsunął ukazując tym mnie.-O mój Boże...-wyszeptała ze łzami w oczach.-Jenny ty żyjesz?-dotknęła mojego policzka, ale ja strzepnęłam jej dłoń.
Wtargnęłam do środka. Przeszłam do salonu, gdzie siedział Fabian i Tom. Za mną stanął mój chłopak, a przestraszona kobieta podbiegła do swojego męża.
-Jenny?! Ale jak ty... przecież ty nie żyjesz!-wykrzyczał Tom.
-Jak widzisz jestem cała i zdrowa.-powiedziałam spokojnym tonem.
-Jenny siostro...-zaczął brunet, ale mu przerwałam.
-Nie jestem twoją siostrą Fabian, i nie nazywam się Jenny.
-Córeczko o czym ty mówisz?-po jej policzkach spłynęły słone łzy.
-Dobrze wiesz, że nie jestem waszą córką! Nie nazywam się Jenny Richardson tylko Jennifer Wolverwood! Nie jesteście moimi rodzicami! Moi biologiczni rodzice oddali mnie wam, abyście się mną zajęli.-ścieżka łez malowała mokre linie na mojej twarzy.-Wiecie kim jestem i kim byli Andrew i Affie Wolverwood...
-Jen co ty gadasz?!-krzyknął mężczyzna, najwyraźniej nie wiedział o co chodzi.
-Jestem pół aniołem! Myślicie dlaczego umarłam i teraz mnie widzicie? Jestem aniołem i wampirem w jednym.
-Jenny to jakiś absurd!
-Powiedziałam, że nie nazywam się Jenny! Jestem Jennifer! I udowodnię wam, że nie jestem człowiekiem...-zdjęłam z siebie czarną skórzaną kurtkę i podałam ją milczącemu Liam'owi.
Przymknęłam oczy, a z moich ramion wyłoniły się skrzydła. Nie były one już takie białe, na końcach pióra były czarno-czerwone i przeplatane złotymi liniami. 
-Jeszcze mi nie wierzycie?-spytałam podchodząc kilka kroków w ich kierunku.
-Jak to jest możliwe?-odpowiedział pytaniem na pytanie Fabian dotykając delikatnie moich skrzydeł.
-Normalnie.-dodał, dotychczas milczący Liam.-Istnieje pięć wymiarów. Niebiański, ludzki, ponadludzki, piekielny i pod piekielny. Z tego pierwszego pochodzą anioły, z drugiego ludzie, z trzeciego wszystkie inne istoty, łącznie z mieszańcami i upadłymi. Z piekielnego demony, a z pod piekielnego wampiry.
-Dlaczego wampiry są w pod piekielnym?-dopytywał ciekawy Fabian.
-Ponieważ przechytrzyły one demony i oszukały ludzkie życie.
-To znaczy, że Jenny znaczy Jennifer jest pół wampirem, pół aniołem?
-Tak.-odpowiedzieliśmy wspólnie.
-To w ogóle możliwe? W sensie, anioły są w niebie, a wampiry pod piekłem, istoty mogą przemieszczać się między wymiarami?
-Tak, ale do tego potrzebne są specjalne bramy.
-Fabian! Chyba ty w to nie wierzysz?-odezwał się Tom.
-Oczywiście, że wierzę! Tato, mamo Jen ma skrzydła, to nie wystarczający dowód?
-Nie.-warknęli razem.
-Fabian, posłuchaj, ja i Liam możemy cię stąd zabrać. Przejdziesz test czystości i staniesz się aniołem. Będziesz mógł się uczyć w akademii, wystarczy tylko jedno twoje słowo.
Nastała chwila ciszy. Schowałam skrzydła i nałożyłam na siebie kurtkę. 
-Zgadzam się.-uśmiechnął się radośnie.
Nagle białe światło zabłysło nad jego głową, po czym zniknął. Przed wyjściem Liam namieszał w ich umysłach i teraz myślą, że ja wraz z Fabian'em zginęliśmy w tym wypadku. Otworzyłam bramę i po przejściu byliśmy na terenie szkoły. Udaliśmy się do dyrektora, aby dowiedzieć się czy coś przypadkiem nie stało się podczas naszej nie obecności. Kiedy przekroczyliśmy próg gabinetu poczułam jak ktoś mnie łapie. Szarpałam się z tym kimś, ale on mnie obezwładnił. Upadłam na kolana nie mogąc się ruszyć. Moje tęczówki zmieniły kolor na czerwony. Spojrzałam na mojego chłopaka, który również był trzymany. Fotel dyrektora obrócił się w naszym kierunku. Na nim siedział młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach i błękitnych oczach, które wpatrywały się we mnie z obrzydzeniem. Nie był on upadłym, lecz członkiem rady. Skąd to wiem? Miał złotą przypinkę w kształcie serca nakłutego na miecz, przypiętą do białej jak śnieg marynarki.
-Mieszaniec anioła i wampira to już rzadkość, jesteś jedynym egzemplarzem, chyba o tym wiesz?-zaśmiał się zuchwale.-Twoja rasa jest tak odrażająca, ale ty za to jesteś piękna.-chwycił mój podbródek.
Rasista się znalazł!
-Szkoda takiej ślicznej buźki... gdybyś nie była nie czystej krwi chętnie bym się z tobą umówił.-przejechał kciukiem po moich wargach.
-Zostaw ją!-wyszarpywał się Liam.
-Och Payne...-stanął przed nim.-Tatuś nie nauczył, że nie wolno zakochiwać się w nieczystych?
-A ciebie nie nauczył mycia zębów, Tobias'ie?-parsknął śmiechem.
-Typowy Payne. Twój ojciec chociaż ma trochę pokory i oleju w głowie. A nie jak ty. Szczerze mówiąc jesteś bardziej podobny do wujka niż ojca.
-Czyli?
-Jesteś do niego podobny, czyli; głupi i miejący gdzieś zasady.
-Dzięki za informację, ale czy teraz możesz puścić mnie i moją dziewczynę?
-Ciebie tak, ale ją nie. Zostaje zaprowadzona przed radę.
-Victorius o tym wie?-zapytałam z wściekłością w głosie.
-Jego zdanie się tu nie liczy.-uśmiechnął się triumfalnie.-Zabrać ją stąd.-rozkazał, a mężczyzna ten rozkaz wykonał.
Przez cały czas myślałam jak wydostać się z ich objęć. Przeszliśmy przez kawałek korytarza, gdy nagle upadłam na kolana i zaczęłam krzyczeć.
Postawiłam na dywersję...
Położyłam się i delikatnie się miotałam. Uniosłam gwałtownie powieki. Mężczyźni patrzyli na mnie z przerażeniem. Wykorzystałam okazję i odepchnęłam ich od siebie. Przywarłam do ściany dwóch "goryli" za pomocą zaklęcia. Tobias'a chwyciłam za szyję i również przywarłam do ściany. Poczułam jak z moich trójek wychodzą wampirze kły. Oczy zmieniły swój kolor na krwisty, a ja poczułam w sobie ogromną siłę.
-Kto ci o tym doniósł?-spytałam przez zaciśnięte zęby.
-Czy to jest ważne?
-Natychmiast odpowiadaj.-warknęłam zaciskając uścisk.
-Nauczyciel zielarstwa podsłuchał rozmowę Payne'a i Victorius'a. Przez to, że ma znak rady jest zmuszony powiedzieć im o wszystkich tajemnicach szkoły.
-Jak znak wygląda?
-Pierścień prawdy niesiony przez gołębice.
-Masz taki?
-Nie.
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Obezwładniłam go zaklęciem. Podwinęłam rękawy jego marynarki, ale nic nie znalazłam. Zastanowiłam się przez chwilę i wpadłam na pewien pomysł, ale nie zdążyłam go zrealizować, ponieważ nagle poczułam ból w okolicach skroni.
Rozejrzałam się dookoła. Byłam w jakiejś sali. Wystrój był jak z średniowiecza. Duże okna ozdobione kolorowymi witrażami, bogate zdobienia, wielkie drzwi wejściowe z rzeźbieniami, ogromna przestrzeń. Na przeciwko drzwi znajdowało się podwyższenie z dwoma tronami. Nagle drzwi się otworzyły, a do środka weszły dwie postacie...
-Jen! Jen!-krzyczał Liam trzymając mnie w ramionach.
Wstałam i natychmiast przytuliłam chłopaka.
-Jennifer twoje oczy...-przejechał opuszkami palców po moim policzku.-Są czerwone...
-Wiem, chyba takie pozostaną.-uśmiechnęłam się.
-A te kły też?-zachichotał, a ja poczułam jak ów kły znikają.
-Jak widzisz nie.-powiedziałam i musnęłam jego wargi moimi.
Liam pogłębił pieszczotę. Oplotłam ręce wokół jego szyi i stanęłam na czubkach palców, aby być mniej więcej na tej samej wysokości.
-O tam jest!-usłyszeliśmy kiedy się od siebie oderwaliśmy.
Ojciec Liam'a, jakiś facet i dwóch osiłków szli w naszą stronę. Chciałam uciec, ale czar jak zwykle był pierwszy.
-Och synu! Co ten mieszaniec ci zrobił?!-"ten" facet podszedł do Tobias'a i zaczął odwracać czar.
W tym samym czasie napakowani goście chwycili mnie za ramiona i skuli moje dłonie kajdankami, ale nie takimi zwykłymi, były nasączone lawendą. George spojrzał na mnie, co dziwne z troską, ale jednocześnie z obrzydzeniem.
-Liam, ja od początku wiedziałem, że ona nie jest dla ciebie odpowiednia...
-Co ty w ogóle gadasz?!
-Ona jest nieczysta.-podkreślił ostatnie słowo.
-Co mnie to obchodzi! Ja ją kocham!
-Nie możesz kochać nieczystej, to tylko głupie zauroczenie przejdzie ci...
-Nie! Ja kocham Jen!
-Nie możesz kochać nieczystej!
-Zamknij się! Kocham Jennifer i nie ważne czy jest mieszańcem, czy aniołem czy nawet elfem! Kocham ją i nie zrezygnuję z niej!
Łzy napłynęły mi do oczy kiedy powoli odchodziliśmy. Słyszałam każde słowo.
-Jennifer! Jennifer!-krzyczał próbując się przedrzeć przez dwóch mężczyzn.
Szlochałam pod nosem. Udało mi się obrócić gdy Liam krzyknął:
-Kocham cię!
Spuściłam wzrok i odblokowałam myśli:
~Ja też cię kocham Liam, proszę, nie ważne co się stanie walcz, walcz o swoje szczęście, a jeśli zostanę skazana na śmierć...
~Nie zostaniesz.
~Żyj dalej, ale pamiętaj każdą naszą wspólną chwilę.
~Kocham Cię.
~Ja Ciebie bardziej...


~Rose~

- Okey, jak mam odwrócić te przynależność? - zapytałam Nialla, kiedy przebywał w mojej celi.
- Po prostu, musisz tego chcieć - odpowiedział. Westchnęłam, wzięłam jego rękę i na znaku położyłam dłoń. Zamknęłam oczy. Poczułam delikatny ból w dłoni, który po chwili minął. Podniosłam powieki i spojrzałam na przedramię, na którym nie było już śladu po znaku.
- Udało się? - bardziej zapytałam, niż powiedziałam.
- Tak - posłał mi piękny uśmiech. Odpowiedziałam tym samym. Usiadłam obok chłopaka.
- Co jest? - jego mina mówiła, że coś go gryzie.
- Twoja przyjaciółka Jenny... - zaczął.
- Co z nią?
- .. stanie przed radą. Nastąpiły pewne komplikacje, których teraz są skutki.
- Muszę jej pomóc. - gwałtownie podniosłam się do góry.
- Pomogę ci - zadeklarował i znalazła się na tym samym poziomie co ja.
- Dlaczego to robisz? - zapytałam spoglądając głęboko w jego oczy.
- Tak po prostu, każdy z nas pragnie drugiej szansy, w wielu sytuacjach. - skinęłam głową.
- Co robimy?
- Teraz musisz mnie trochę trochę poturbować i unieruchomić. Następnie wyjdziesz przez te drzwi i teleportujesz się do rady. Dalej już będziesz wiedziała co robić. - skinęłam niechętnie głowa. Lekkim podmuchem wiatru rzuciłam chłopakiem o ścianę. Podniosłam go i przymocowałam do niej za pomocą pnączy. Wybiegłam przed celę i w ekspresowym tempie teleportowałam się do rady. Znalazłam się w wielkim budynku, który wyglądał na jakiś wiekowy zamek. Ściany zdobiły liczne obrazy poprzednich członków rady. Przede mną znajdywały się wysokie drzwi, które jak się domyśliłam, prowadziły do głównej sali. Otworzyłam drzwi i weszłam przez nie, najwidoczniej przerywając proces Jenny.
- Przepraszam, ale chyba zapomnieliście mnie zaprosić - powiedziałam z fałszywym uśmiechem.
- To zamknięty proces - warknął na mnie, Tobias.
- Nie zapominaj z kim rozmawiasz - warknęłam - W takim razie gdzie obrońca, Jen?
- Kontynuujmy - zarządził ojciec Liama, co oznaczała, że teraz ja bronię mojej przyjaciółki.
~ O co chodzi? 
~ O mnie. Nie jestem tym kim wszyscy myśleli. Jestem pół wampirem, pół aniołem. Moi rodzice byli w zakazanym związku. Ukrywali się. 
~ Okey, co potrafisz? 
~ Przepowiednie, znam przepowiednie. 
- Tego typu stworzenia powinny być zgładzone - powiedział wszem i wobec Tobias.
- Tak? A to dlaczego? Bo jest inna? Bo nie znamy tego typu istot? To jest po prostu strach. Zajmujecie się rzeczami, które nie są w tej chwili najważniejsze i nikomu nie zagrażają
- Zaatakowała mnie - przerwał mi Tobias.
- Sama bym to zrobiła, więc usiądź na miejscu i stul twarz - warknęłam - dlaczego oceniamy nieznane? Dlaczego nic nie robimy w związku ze zbliżającą się wojną?
- Żadnej wojny nie będzie - rzekł ojciec Liama.
- To wasze chore wyobrażenie, że macie wszystko pod kontrolą. A ataki na akademię? A zabójstwa? A porwania? To wszystko jest na porządku dziennym , mam rację?
- Dowód - warknął Tobias
- Jestem tu, jeszcze wczoraj byłam więziona przez upadłych. Niech zgadnę, nic o tym nie wiedzieliście. Wy nigdy nie interesujecie się tym czym potrzeba. - warknęłam.
- To nie jest czas i miejsce na tego typu sprawy.
- Okey, jeżeli tkniecie Jen, albo spadnie jej włos z głowy z waszego powodu, przysięgam, że zostaniecie z tym wszystkim sami. Ja i Dan umywamy od tego ręce. Ciekawe jak sobie poradzicie - powiedziałam i skierowałam się w stronę wyjścia.
- Czekaj - usłyszałam za plecami. Stanęłam w miejscu i odwróciłam się.
- Zgoda, odstępujemy od wyroku. - powiedział ojciec Liama. Uśmiechnęłam się. Podeszłam do przyjaciółki i mocno ją uścisnęłam.
- Ałł, gnieciesz mi żebra. Wciąż bolą - zaśmiałam się.
- Przepraszam - uśmiechnęła się szeroko - Rose, co się z tobą działo? O mało na zawał nie zeszłam.
- Cóż, czasem ci co się zagubili w najlepszym momencie odnajdują właściwą drogę - posłała na pytające spojrzenie na co tylko lekko się uśmiechnęłam.

~Zayn~

- Co zamierzasz? - zapytała mama, kiedy weszła do mojego pokoju.
- W związku? - usiadłem na łóżku, robiąc kobiecie miejsce.
- Dobrze wiesz o czym mówię. Wiesz, że była dzisiaj na sprawie Jenny? Nie wyglądała najlepiej. Jest o wiele silniejsza niż mi się wydawało.
- Wiem to, jest silna, a zarazem taka delikatna, krucha, niewinna - powiedziałem chodź czułem wielką gulę w gardle.
- Walcz - poklepała mnie po plecach i opuściła pomieszczenie. Wziąłem do ręki zdjęcie, które przedstawiło Rose. Była na nim uśmiechnięta. Przejechałem kciukiem po jej twarzy.
- Kocham - szepnąłem.

~Rose~

- Dajcie spokój, nie chce o tym rozmawiać - warknęłam.
- No daj spokój, a ty co byś zrobiła na jego miejscu? - zapytała Jen.
- Powiedziałabym mu i razem byśmy coś wymyślili. Z resztą nieważne. - mruknęłam.
- Okey, a Jen opowiedz o swoim braciszku - uśmiechnęła się Liv i puściła mi oczko.
- Co prawda Fabian, nie jest moim prawdziwym bratem, ale razem się wychowaliśmy - powiedziała - Cóż, same możecie go poznać - wskazała głową na chłopaka będącego obok okna. Stanęłam jak wryta. Czy to możliwe..? Zmarszczyłam brwi.
- Rose? Wszystko w porządku? - zapytała Olivia.
- Tak, tak tylko.. nie ważne - lekko się uśmiechnęłam i razem podeszłyśmy do chłopaka.
- Cześć Fabian - Jennifer uściskała brata
- Siemka Jen - posłał jej uroczy uśmiech.
- Poznaj moje przyjaciółki - to jest Liv, a to ...
- Rose - przerwał jej.
- Skąd...? - zaczęłam. Chłopak lekko się zmieszał, ale zaraz po tym uśmiechnął.
- Cała szkoła cię zna, wiesz już od nie jednej osoby słyszałem o tobie - przyznał, na co pokiwałam głową.
- Jak ci się tutaj podoba? - zapytała Liv.
- Jest okey, cieszę się, że mogę tutaj uczęszczać. - nie wiem dlaczego, ale ... coś z nim było nie tak.
- Dlaczego zrezygnowałeś z człowieczeństwa? - zapytałam.
- Po prostu, chciałem tutaj być - odpowiedział, a Jen posłała mi wymowne spojrzenie, które zignorowałam.
- Nie znając tego miejsca? Tak na prawdę nie wiedziałeś w co się pakujesz.
- Rose, daj spokój. - warknęła dziewczyna. Podeszli do nas Liam i Dan. Każdy z nich przywitał się ze swoją dziewczyną.
- Co jest? - zapytał Doncaster.
- Rose widzi we wszystkim problem. - mruknęła Richardson.
- Łatwo ci jest tak mówić, bo to nie ty byłaś przetrzymywana, torturowana i pojona lawendą. - warknęłam.
- Nie rób z siebie takiej poszkodowanej - powiedziała. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.
- Jak przestaniesz być tak pieprzoną egoistką, to może być już za późno...
- Tak, bo nasza kochana Rose, to takie biedne dziecko. Obudź się, nie jesteś sama na świecie.
- Tak? Zobaczymy co zrobisz, żeby ten świat uratować. - prychnęłam, odwróciłam się napięcie i podążyłam przed siebie.
~ Rose... - zaczął Dan.
~ Odwal się - warknęłam na chłopaka.
~ Gdzie idziesz?
~ Jak najdalej - weszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Odkręciłam kurek z zimną wodą, którą przemyłam twarz. Oparłam się o umywalkę i spojrzałam w lustro. Zmarszczyłam brwi. Moje jedno oko było błękitne jak niebo, drugie naturalnie brązowe. Zamrugałam kilkakrotnie, aż powróciło do swojego naturalnego koloru. Na lustrze pojawiło się para, jakby ktoś gorącą wodę włączył. Widziałam jakby ktoś na nim rysował. Był to feniks powstający z popiołów. I dopisek:
Każdy z nas ma taki sam ~ Stefan Apollo. 
- Nie, nie, nie... - szepnęłam. Czas na walkę, aż do ostatniego tchu.